[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dodać  no i co mi zrobicie? Ale miałem nad nim przewagę. Nie zdawał sobie sprawy, że
wiem także o napadzie w Gdyni. Na razie jednak wyjaśniłem szczegóły z Wrzeszcza. Nie
ukrywał niczego, poza tym że nie ujawnił udziału Raczka. Co do Józka, to osłaniał go.
Twierdził, że pełnił tylko funkcję pomocniczą. Brał wyraznie całą winę na siebie.
- No i dlaczego, powiedz, dlaczego to zrobiliście? - zapytałem.
- Potrzebowaliśmy forsy.
- I to była najłatwiejsza droga, aby ją zdobyć?
- Tak. A zresztą komu wyrządziliśmy krzywdę? Tej handlarce? Ona ma dosyć...
Szybko sobie odbije na ciuchach.
- Nie zgrywaj się na Zorro - osadziłem go. - Czasy szlachetnych bandytów minęły.
Nie ty będziesz wymierzał ludziom sprawiedliwość.
Umilkł i tylko patrzył na mnie spode łba z wyrazną wrogością. Dodałem bezlitośnie:
- Nie da się zwykłego rabunku przedstawić jako pięknego czynu.
- Nigdy mi na forsie nie zależało! - wykrzyknął.
- A na czym? - zapytałem prędko.
Nie odpowiedział. Teraz już nie patrzył mi w oczy, opuścił głowę i siedział
nieruchomo, jakby mi chciał pokazać, że czuje się dotknięty. Postanowiłem przystąpić do
drugiej sprawy.
- No dobrze - powiedziałem. - Zostawmy to na razie. Powiedz, co robiłeś dnia
dwunastego stycznia przed południem?
Drgnął. Niezbyt wyraznie, ale jednak widziałem, że zaskoczyło go to pytanie. Za
szybko podniósł głowę i za odważnie spojrzał na mnie.
- Dwunastego? - zapytał przeciągle. - A któż może pamiętać?... Robiłem to co
zawsze...
- To znaczy co? Przypomnij sobie.
- Nie wiem dokładnie. Spałem pewnie do jakiejś dziewiątej, dziesiątej. Potem zjadłem
śniadanie z ojcem. Koło południa wyszedłem do miasta.
- Z kim się spotkałeś? Kto to może potwierdzić?
- Z nikim. Spacerowałem sam po Gdańsku. Potem byłem w kinie...
- Uprzedzałem cię, że za przyznanie się sąd daje wyrok łagodniejszy.
- Do czego mam się przyznać? O co chodzi? Przecież już wszystko powiedziałem -
mówił śmiało, ale to już nie była poprzednia tupeciarska pewność siebie. Już się wewnętrznie
naprężył.
- Powiedziałeś sporo, nie wiem, czy wszystko, w sprawie kradzieży z włamaniem we
Wrzeszczu. Ale ja cię pytam o dzień dwunasty stycznia. Przypomnisz sobie sam, co wtedy
robiłeś, czy też ja mam ci przypomnieć?
- Powiedziałem prawdę - próbował się upierać.
- No więc posłuchaj. Dwunastego przed jedenastą zadzwoniłeś do mieszkania
inżyniera Walatka w Gdyni. Pytałeś o niego i o jego żonę. Rozmawiałeś z Zosią, ich służącą.
- Nie znam żadnej Zosi, do nikogo nie dzwoniłem.
- Potem razem z koleżką, tym samym Józkiem Oborkiem, poszliście do tego
mieszkania. Dziewczynie powiedzieliście, że przysłał was Walatek po dzienniczki. Kiedy
dostaliście się do środka, ogłuszyliście dziewczynę uderzeniami pałki w głowę, potem ją
związaliście, a mieszkanie obrabowaliście. Przyznajesz się?
- Nie przyznaję się. Nie byłem dwunastego w Gdyni.
- Potem zawiozłeś zrabowane rzeczy do kolegów w Oliwie. Przez swojego brata
nawiązałeś kontakt z Janiną i Adamem we Wrzeszczu...
Opowiedziałem mu dość dokładnie przebieg rabunku znany mi z dotychczasowego
śledztwa. Przez cały czas nieustannie bacznie go obserwowałem. Widziałem, jak w miarę
moich słów oczy błyszczą mu coraz bardziej, wargi zaciskają się bezwiednie, a na policzkach
ukazuje się rumieniec. Ale to nie był wstyd. Wyraznie ogarniała go zimna wściekłość, że tak
dużo już wiemy.
- Przyznajesz się do tego wszystkiego? - zapytałem jeszcze raz.
- Nie! - krzyknął. - Nie przyznaję się! Chcecie mnie wrobić w tę historię. Niczego mi
nie udowodnicie!
- Zobaczymy - powiedziałem spokojnie. - Sam widzisz, ile już wiemy. Dowiemy się
także reszty. Ale wtedy sąd nie znajdzie żadnych okoliczności łagodzących.
- Nie zależy mi na tym! - odparł butnie.
Wtedy wziąłem te jego słowa za głupią fanfaronadę. Pózniej miałem je usłyszeć
jeszcze raz i wtedy zastanowiły mnie. Czemu tak mówił?
Wezwałem milicjanta i poleciłem odprowadzić Andrzeja do aresztu. Na jego miejsce
sprowadziłem Józka.
Od razu zauważyłem, że ten chłopak jest zupełnie inny. Nie tylko zewnętrznie.
Zamiast arogancji tamtego, wyzywającej pewności siebie, był w nim strach, żeby nie
powiedzieć: pokora. Toteż zaatakowałem go od razu, bez krążenia wokół tematu. Zapytałem,
czy zna Zosię. Widziałem, jak oczy rozszerzyły mu się
ze zdziwienia. Patrzył na mnie długo, jakby chciał się przekonać, czy nie żartuję z
niego.
- Nie - odpowiedział - nie znam żadnej Zosi.
- A przecież umawiałeś się z nią - upierałem się.
- Kiedy, gdzie? Z jaką Zosią? - pytał szczerze zdziwiony.
- Dwunastego stycznia w Gdyni. Umawiałeś się z nią w lokalu  Rybka w Kartuzach.
Nie pamiętasz?
Dopiero teraz pojął, o czym mówię. Zdziwienie na nowo ustąpiło miejsca strachowi.
Milczał uparcie i tylko dolna warga mu się trzęsła, jakby miał za chwilę wybuchnąć płaczem.
- Jak widzisz, sporo wiemy o tobie - powiedziałem. - Mogę ci dość dokładnie
powiedzieć, co robiłeś w tym dniu, chcesz?
- Nie, nie! - zawołał i zrobił ruch, jakby chciał zasłonić twarz.
- Wobec tego ty opowiedz mi wszystko, od początku. - Starałem się mówić do niego
w miarę łagodnie. Chłopak był dostatecznie wystraszony. Wiedziałem już, że bez oporu złoży
zeznanie.
- Przecież pan wszystko wie... - bąknął.
- Nie szkodzi, mimo to opowiadaj. Kiedy i w jakich okolicznościach poznałeś
Andrzeja Pytkę?
- W zeszłym roku, w więzieniu...
Widać było, że ogarnął go wstyd. Opowiadanie całej historii przychodziło mu z
trudnością. Musiałem go nieco popędzać, pomagać pytaniami. Jednakże nie starał się kłamać,
niczego nie ukrywał. Podał adres Burka i Ryśka w Oliwie, sam wspomniał o Raczku i jego
udziale w ostatnim włamaniu. Nie pominął nawet takich szczegółów, jak spotkanie z
Andrzejem w barze  Jacek ... Z jego opowiadania wyłonił się dość dokładny obraz ich
wspólnej działalności. Coraz wyrazniej także rysowała mi się sylwetka Andrzeja. Ale niektóre
fragmenty zeznań Józka były niepokojące. Mianowicie te punkty, które dotyczyły
przechwałek Andrzeja o kapitanie obcego statku, o znajomej z Zielonej Góry i kierowcy,
który miał mu ułatwić przerzut do Austrii.
Nurtowało mnie jeszcze jedno pytanie. Teraz zadałem je Józkowi:
- Powiedz, czemu właśnie wybraliście mieszkanie inżyniera Walatka?
- Nie wiem - odparł bez namysłu. - To Andrzej zaplanował.
Spodziewałem się tego. Zresztą Józek już wspominał o tym, że gdy się spotkali w
Urzędzie Zatrudnienia i potem byli w kawiarni  Pod Wieżą , Andrzej przedstawił mu gotowy
plan i żądał tylko posłuszeństwa.
Przesłuchanie Józka dobiegło końca. Chłopak wyczerpująco odpowiedział na
wszystkie pytania, naszkicował obraz obydwu przestępstw. A jednak nie chciało mi się
jeszcze kończyć rozmowy z nim. Nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale w czasie śledztwa
zawiązuje się między tym, który je prowadzi, a tym, który odpowiada, coś w rodzaju więzi.
Czasem człowiek odczuwa nawet jakby sympatię, nie, zle mówię, raczej litość, współczucie,
czy ja wiem wreszcie co. Już po tym pierwszym przesłuchaniu było mi Józka po prostu żal.
- Czy wiesz, co ci za to grozi? - zapytałem.
- Przyznałem się, wszystko powiedziałem - bąkał.
- Tak, ale ja nie jestem sędzią. A sąd wezmie pod uwagę to, że waliłeś dziewczynę po
głowie. Prokurator może ci nawet postawić zarzut usiłowania zabójstwa.
- Nie! - krzyknął ze strachem. - Przecież pan wie, że to nieprawda! Nawet żal mi jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl