[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czym nagle przypomniał sobie, że przecież nie musi się przed nią z niczego
tłumaczyć. To przecież on, Daniel MacCormick. Przynajmniej kiedyś nim był.
- Meble są w porządku - powiedział.
- To dobrze. Miło mi to słyszeć. - Milczała przez chwilę. - Całe życie
byłam farmerką, wiesz? Dlatego umiałam je poskładać. A ty byłeś... no... no
robiłeś to, co się robi w mieście. Pewnie nie miałeś dużo czasu na składanie
rzeczy do kupy.
- Nie.
- Muszę mieć jakieś zajęcia - stwierdziła i oblizała suche wargi. -
Bezczynne ręce wdają się w diabelską robotę.
Dobry Boże! Czyżby robiła mu propozycję?
- Proszę posłuchać - oznajmił. - Doceniam, że zmontowała pani moje
meble, ale w tej chwili potrzebuję odrobiny prywatności. - Słysząc taki ton,
początkujący reporterzy uciekali z powrotem do rodzinnych gniazdek,
informatorzy wyklepywali wszystko, co wiedzieli, a zaprawieni w bojach
redaktorzy dobrze się zastanawiali przed podaniem w wątpliwość jego metod.
Babcia roześmiała się.
- 48 -
S
R
- Prywatności, akurat - prychnęła, odrywając wzrok od jego piersi. -
Chodz i zjedz śniadanie - zaprosiła, jakby byli serdecznymi przyjaciółmi.
- Nie chcę żadnego śniadania - warknął i zastanowił się przelotnie, czy był
to głos nagradzanego reportera, czy nadąsanego chłopczyka.
- Jak jeszcze schudniesz, to spodnie ci spadną. - Uśmiechnęła się. -
Chociaż wątpię, żebyś miał coś, czego bym już nie widziała. Ale i tak... -
Mrugnęła. - Nie chcemy, żeby twój wujek Cecil pomyślał, że cię tu
wykorzystujemy.
- Usiłuję wykonać pracę. Nie powinien był tego mówić.
- Tak? - W mgnieniu oka znalazła się w środku. Zadziwiające, jak szybko
staruszka umiała się ruszać, jeśli tylko chciała. - Nad czym pracujesz?
Jednym ruchem Daniel wyłączył monitor.
- Pani Sorenson! - Obawiał się, że jego ton najlepszego reportera stracił na
stanowczości, ale nie zamierzał przyznawać, że pojawiła się w nim nutka paniki.
- Wiem, że uważa pani...
- Założę się, że kilka papierosów doskonale by ci teraz zrobiło, co? -
zapytała i skrzywiła się. - Oczywiście moja wnuczka urwałaby ci głowę, gdyby
zobaczyła, że palisz. - Westchnęła. - No, to równie dobrze możesz zjeść
śniadanie.
- Nie chcę żadnego śniadania! - warknął znowu.
A niech to szlag! Zareagował zbyt gwałtownie. Nie mógł sobie pozwolić
na stratę tego żałosnego pokoiku w tym żałosnym domku w tym żałosnym
miasteczku. Nie w tej chwili, kiedy już prawie odnalazł swoją muzę.
Gorączkowo usiłował przypomnieć sobie, jak się przeprasza.
I wtedy babcia parsknęła śmiechem.
- Oj, tak. yle z tobą - oznajmiła i mrugnęła do niego. - Cóż, jak już nie
będziesz mógł wytrzymać, zajdz do mojego pokoju.
Czyżby robiła mu propozycję? Nie pytał, bojąc się, że mogłaby
odpowiedzieć.
- 49 -
S
R
- Pierwsze drzwi na lewo - powiedziała, po czym obróciła się na pięcie i
wyszła.
Zebranie myśli na tyle, by włączyć monitor, zajęło mu piętnaście minut,
zabranie się z powrotem do pisania pół godziny, a przyznanie się do porażki
dwie godziny.
Znowu zaczęły do niego dolatywać drobne fragmenty rozmów.
Schody skrzypiały, a on za każdym razem podskakiwał, bojąc się wizyty
kolejnego szalonego gościa. Kursor mrugał do niego z ekranu.
Daniel zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić po wytartym dywanie. I
wtedy właśnie poczuł zapach kawy. Zamarł, węsząc jak wilk, który złapał trop.
Prawda, nie chciał mieć nic wspólnego z tym domem wariatów. Ale
jednoczesne rzucanie palenia i kawy...
Stare schody skrzypiały pod jego ciężarem. Z pokoju muzycznego
doleciał szczęk metalu o szkło. Komar zaśmiał się. Jesika wybuchnęła radosnym
śmiechem.
Przeszedł obok drzwi - zapach dolatywał z kuchni. Znalazł kubek i nalał
sobie do pełna. Wypił łyk, zamknął oczy i poddał się przyjemności.
Po wypiciu połowy kubka poczuł się odrobinę lepiej. Napełnił go znowu i
ruszył w stronę schodów. Ale jeśli wróci na górę, trudno mu będzie wymyślić
dobrą wymówkę, żeby nie zabrać się do pracy. W tej chwili nawet rozmowy z
miejscową ludnością wydały mu się bardziej zachęcające, więc wszedł do
pomieszczenia, które kiedyś było pokojem muzycznym.
- Znalazłeś kawę - odezwała się Jessie.
- Tak. Dzięki. Ja...
Komar odsunął się na bok i Daniel zobaczył stół z nierdzewnej stali. Na
stole leżał na grzbiecie wielki żółty pies. Język wystawał mu z pyska, ale to nie
ta część jego ciała przyciągnęła uwagę Daniela.
Jesika podniosła wzrok. Jej okryte gumowymi rękawiczkami ręce zawisły
na moment.
- 50 -
S
R
- Nie ma sprawy. Sama piję herbatę z rumianku, ale pomyślałam, że skoro
rzucasz palenie, to kawa pewnie ci dobrze zrobi. Nigdy wcześniej nie widziałeś
kastracji?
Na Boga, było coś ogromnie niepokojącego w widoku jego małej
Nemezis z kucykiem, usuwającej czyjeś jądra, nawet jeśli był to tylko pies.
- Nie. Jakoś nie.
- Nie mdli cię chyba na widok krwi, co?
- Chyba ci wspomniałem, że byłem w Irlandii.
- Komar, zaciśnij mocniej, dobrze? MacCormick, jak już tu jesteś, to
podaj mi słoik z gazą. Tam, na półce.
- Ach. Jasne.
Wziął słoik, rozglądając się wkoło, byle nie patrzeć na to nacięcie, na
odsłonięte jądro ani w ogóle na tego psa.
- Dzięki. Otwórz, dobrze?
Zrobił to, a ona znowu zabrała się do dzieła. Daniel postanowił stąd
wyjść. Jego powieść czekała. Dlatego tu przyjechał. Jednak nie ruszył się z
miejsca, wpatrując się w psa.
- To Maks? - zapytał w końcu.
- Tak. Skąd wiesz?
- Poznałem to coś na uszach - odparł, wskazując ruchem głowy dziwaczną
czerwoną zapinkę leżącą na stole.
- A, babci nausznik.
- Właśnie. - Bardzo się starał, by zabrzmiało to tak, jakby wiedział, o co
chodzi.
Uśmiechnęła się.
- Labradorom często zdarzają się infekcje uszne, bo mają obwisłe uszy.
Powietrze nie dociera do środka. Babcia wymyśliła więc to. Pomaga w leczeniu
infekcji.
- Nie masz żadnych leków?
- 51 -
S
R
- Pewnie, że mam. Ale po co mam używać leków, skoro można osiągnąć
ten sam efekt dużo taniej? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl