[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No cóż, ja tam jestem zadowolona - skomentowała to wszystko filozoficznie
Chanelle, wylizując nadzienie z czekoladki Devil Dog. - Na przykład, Robertowi będzie teraz
dużo trudniej znalezć jakiś towar. No wiesz. Ziele. Jasne, mógłby się wybrać na Plac
Waszyngtona i tam kupić. Ale połowa dilerów to gliny w przebraniu. Nie będzie ryzykował.
Gdyby wpadł, rodzice by go zabili. Teraz na balu wiosennym będzie może nawet przytomny.
To będzie jakaś odmiana.
- Muszę być przytomny na balu? - spytał Robert z taką miną, jakby go lekko zemdliło.
- Ludzie, no to już nie fair.
- Och, wez się w garść - powiedziała Chanelle. - Dobrze ci zrobi, jak zobaczysz, w
jakim świecie żyje reszta z nas.
- Reszta z was żyje w beznadziejnym świecie - burknął Robert.
Zmiałam się z jego rozczarowania, gdy nagle znajomy chropawy głos odezwał się tuż
przy moim uchu:
- A śmiej się, śmiej, kapusiu jeden.
O mało się nie zakrztusiłam nóżką z kurczaka. Obróciłam się na krześle i zobaczyłam
Gretchen i Lindsey, które patrzyły na mnie gniewnie.
- Jesteś teraz zadowolona, donosicielko? - zapytała Gretchen. - Co, nie wystarczyło ci,
że sprzątnęłaś Zacha Tory sprzed nosa? Musiałaś jeszcze doprowadzić do tego, że Shawna, jej
chłopaka, wywalili ze szkoły?
Gapiłam się na obie dziewczyny.
- Nikomu Zacha nie sprzątnęłam sprzed nosa - zaprotestowałam, kiedy wreszcie udało
mi się wydobyć głos z gardła. - Nie chodzimy ze sobą. Nie wiem, o co ci chodzi z tym
Shawnem. Nie ja wygadałam.
- Tak... jasne - mruknęła Lindsey i się skrzywiła. - Córeczka pastora? Oczywiście, że
to ty.
- To nie ja - fuknęłam.
- A mów sobie, co chcesz, kapusiu - parsknęła Gretchen. A potem z Lindsey zabrały
swoje tace i poszły w przeciwległy kąt stołówki.
Kiedy zmartwiona obróciłam się z powrotem do stołu, Chanelle miała współczującą
minę.
- Och, Maggie - powiedziała. - Nie daj się zdołować tym czarownicom. Wiemy, że to
nie byłaś ty. A nawet gdyby, to kto mógłby mieć do ciebie pretensje po tym, co się stało z
Torrance?
Bo, oczywiście, wiadomość o próbie samobójczej Tory rozeszła się po szkole lotem
błyskawicy - chociaż ja o tym nie pisnęłam nikomu ani słowa.
- To nie byłam ja - oświadczyłam gwałtownie.
- Nie przejmuj się. - Robert miał znudzoną minę. - I tak nikt nie słucha tego, co
wygadują te dwie wariatki.
Ale tutaj się mylił. Albo to, albo nie tylko Gretchen i Lindsey rozpowiadały w szkole,
że to ja zakapowałam Shawna. Gdziekolwiek się ruszyłam, ludzie zaczynali szeptać, ale
milkli, kiedy patrzyłam w ich stronę. Do czasu, kiedy zaczęła się piąta lekcja, miałam już tego
wszystkiego serdecznie dość.
W Chapmanie była tylko jedna osoba, której reakcja na sprawę Shawna mnie
obchodziła. A Zach od sobotniego wieczoru unikał mnie jak morowej zarazy. Nie udało mi
się znalezć na tyle blisko, żeby zamienić z nim choć jedno słowo, a co dopiero wsunąć mu do
plecaka pakiecik od Lisy.
Nie żebym miała do niego żal. Przy tych moich wszystkich kłopotach z Tory, a potem
z czarami, a teraz jeszcze z Shawnem, musiałam mu się wydawać jednym wielkim magnesem
na pecha. Zresztą sama wiedziałam, że nim jestem.
Trener Winthrop znów kazał nam grać w zbijaka. I to wcale nie przypadek, że Zach i
ja wylądowaliśmy w tej samej drużynie. W rzadkim przypływie dobrego humoru, trener
Winthrop najwyrazniej uznał, że to będzie świetny dowcip, jeśli kapitanem jednej drużyny
zrobi muzycznego geniusza - i osobę podejrzaną o donosicielstwo, chociaż jestem
przekonana, że akurat o tym na pewno jeszcze nie zdążył usłyszeć. Oczywiście, Zacha
pierwszego wybrałam do swojej drużyny. Hej, mogło się okazać, że to jedyna okazja, żeby z
nim porozmawiać.
Ale, w sumie, myliłam się. Podszedł i odezwał się do mnie zupełnie z własnej woli,
kiedy czekaliśmy, aż zacznie się mecz.
- A więc, kuzynko Maggie z Iowy... - zaczął. - Nie kłamałaś, kiedy mówiłaś, że masz
chronicznego pecha. Rzeczywiście, jesteś najbardziej pechową osobą, jaką spotkałem. Teraz,
jak słyszę, zostałaś kapusiem?
Stojąc na linii, z najwyższym trudem - serio - powstrzymywałam się przed wybuchem
płaczu, chociaż powszechnie wiadomo, że na płacz nie ma miejsca w sporcie. W zbijaku też.
- To nie byłam ja! - rzuciłam trochę za głośno. Cała reszta drużyny popatrzyła na
mnie.
Zach uśmiechnął się łagodnie.
- Wyluzuj, Maggie - powiedział. - Ja wiem, że to nie ty. Jednak ciekawi mnie, że
plotka akurat tak głosi, hę?
- Bo to się trzyma kupy - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - No bo, chodzi o moją
kuzynkę. Jestem w tej szkole. Jestem...
- .córką pastora - dokończył za mnie Zach. - Tak... wiem. Wszystko to już słyszałem.
No i? Co zamierzasz z tym zrobić?
Znów wzruszyłam ramionami.
- A co mogę zrobić?
- Możesz iść ze mną na bal - powiedział Zach. Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Zwariowałeś? To tylko pogorszy sprawę. Gretchen i Lindsey już chodzą i
rozpowiadają...
- Właśnie - mruknął Zach. - To Gretchen i Lindsey dolewają oliwy do ognia. A jak
sądzisz, dlaczego to robią?
Bo nie chcę połączyć sił z Tory i pomóc im w stworzeniu najpotężniejszego kowenu
na wschodnim wybrzeżu. Ale tego nie mogłam mu zdradzić. Odpowiedziałam natomiast:
- Bo mnie nienawidzą.
- Owszem. Ale dlaczego cię nienawidzą? Bo Tory im kazała. Pokręciłam głową, zbita
z tropu.
- Chcesz powiedzieć, że Tory im wmówiła, że to przeze mnie Shawn wyleciał ze
szkoły?
- A to założenie wydaje się takie niemożliwe do przyjęcia przy tym wszystkim, co już
wiesz o swojej kuzynce?
Zastanawiałam się już nad tym. Serio, zastanawiałam się. Jednak po prostu nie
mogłam wyobrazić sobie, żeby Tory zrobiła coś równie podłego. Symulować próbę
samobójczą, tak. Ale roznosić na mój temat plotkę, która była totalnym kłamstwem i ona o
tym wiedziała?
A z drugiej strony, ostatnio faktycznie ciągle z kimś gada na IM...
No, ale mimo wszystko.
- Sama nie wiem, Zach - sapnęłam. - Moim zdaniem nawet Tory nie upadłaby tak
nisko.
- Zwietnie - powiedział. - Ale w razie, gdybyś zmieniła zdanie... Zaproszenie jest
nadal aktualne.
- Zaproszenie... na bal? - Przykro mi to mówić, ale pod koniec zdania wyrwał mi się
praktycznie pisk.
- Tak... - odrzekł Zach ze speszoną miną. - Na bal.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]