[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przytuliłam jego poduszkę i przeżyłam olśnienie. Naprawdę. Miałam najprawdziwszą wizję -
zobaczyłam dokładny obraz miejsca, gdzie przebywał ten dzieciak, zobaczyłam dzieciaka,
zobaczyłam nawet, co robił. Siedział w jaskini i opychał się ciastkami, jeśli chcecie wiedzieć.
Nie miałam zielonego pojęcia, czy gdy dostanę pompony Heather, też doznam olśnienia. Ale jeśli
ten sam człowiek, który porwał Amber, uprowadził również Heather, to nie mogłam sobie
pozwolić na czekanie do rana.
- Proszę! - Tisha podbiegła do mnie, wciskając mi do rąk dwie wielkie kule połyskujące
srebrem i bielą. - Znajdz ją, szybko.
Popatrzyłam na pompony. Zdziwiłam się, że są takie ciężkie. Nic dziwnego, że dziewczyny z
zespołu miały takie wyrobione mięśnie ramion. Myślałam, że to od tych akrobacji, ale to raczej
od dzwigania pomponów.
- Eee, Tisha - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że cała kawiarnia gapi się na mnie. - Nie
mogę... eee... Chyba muszę wrócić do domu i... no wiesz, potrzebuję spokoju. Jak coś będę
wiedziała, dam ci znać, dobrze?
Tisha nie wydawała się specjalnie zachwycona, ale co miałam powiedzieć? Nie zamierzałam tam
stać, w tym tłumie, i wąchać pomponów Heather (w ten sposób znalazłam Shane'a. To znaczy
wdychając zapach jego poduszki, nie pomponów).
Mark, na szczęście, jakby rozumiał i ujmując mnie za łokieć, powiedział:
- Powinienem zabrać cię do domu.
Tak więc, pod czujnym okiem licznych przedstawicieli elity towarzyskiej Liceum Erniego Pyle'a,
Mark Leskowski odprowadził mnie do bmw, troskliwie usadowił na miejscu, następnie usiadł za
kierownicą i powoli ruszył w stronę mojego domu.
Jechał wolno nie dlatego, że nie chciał, aby nasz wspólny wieczór dobiegł końca, tylko dlatego,
że cały czas gadał. Chyba trudno mu było w takich warunkach przyspieszać.
- Rozumiesz, co to znaczy, prawda? - zapytał. - Jeśli Heather rzeczywiście została porwana - jeśli
ten sam człowiek, który zabił Amber, porwał także Heather - to chyba nie mogą mnie już
podejrzewać, prawda? Bo byłem z tobą przez cały czas. Prawda? Zgadza się? Ci z FBI nie mogą
twierdzić, że mam z tym coś wspólnego.
- Zgadza się - przyznałam, patrząc na pompony Heather. Uda się? Zdołam ją odnalezć? Nie
robiłam sobie wielkich nadziei, ale zamknęłam oczy, zanurzyłam palce w pierzaste pasma i
spróbowałam się skupić.
- A zanim spotkałem się z tobą - mówił dalej Mark - byłem z nimi. Przyjechałem do ciebie prosto
ze spotkania z nimi. To znaczy z tymi z FBI. Więc nie miałbym okazji porwać Heather. Była
daleko, w kamieniołomach, ze wszystkimi. I ta kelnerka. Widziała mnie z tobą.
- Zgadza się. - Przy tej paplaninie trudno mi się było skoncentrować.
- Och, no dobra. Poczekam, aż wrócę do domu i tam spróbuję, w ciszy i spokoju.
Ale wyszło inaczej. Bo na ganku przed domem siedzieli moi rodzice, uśmiechając się ponuro.
Czekali na mnie.
Znowu wpadłam!
- To twoi rodzice? - zapytał Mark, wjeżdżając na podjazd.
- Tak - potwierdziłam, przełykając ślinę. Byłam nieżywa ze strachu.
-Wydają się mili.
Mark pomachał im ręką, kiedy wysiadł. Potem okrążył samochód, żeby otworzyć drzwiczki
przede mną. Jedno trzeba Markowi przyznać: był dżentelmenem w każdym calu.
- Dzień dobry, państwo Mastriani! - zawołał. - Mam nadzieję, że nie mają mi państwo za
złe, że zabrałem państwa córkę na małą przekąskę. Starałem się odstawić ją jak najszybciej do
domu, bo przecież jest szkoła.
No, no. Czy Mark nie zdawał sobie sprawy, że trochę przesadza? Moi rodzice, bądz co bądz, nie
są głupcami.
Mama i tata po prostu tam siedzieli - mama na huśtawce, tata na schodkach - i patrzyli, jak
wynurzam się z bmw. Nigdy nie widziałam, żeby byli tacy zmartwieni. To był koniec. Już nie
żyłam.
- No cóż, było mi bardzo miło państwa poznać, państwo Mastriani - powiedział Mark.
Roztaczając urok, który pozwala mu tak skutecznie przewodzić drużynie na boisku, dodał: -Chcę
państwu powiedzieć, że wiele razy jadałem z ogromną przyjemnością w państwa restauracjach.
Są wspaniałe. Mój tata, zaskoczony, wyjąkał:
- Eee, dziękuję, chłopcze. Do mnie Mark powiedział:
- Dziękuję, Jessico, za to, że byłaś takim dobrym słuchaczem. Tego mi było trzeba.
Nie pocałował mnie ani nic. Uścisnął moją rękę, tę, w której nie trzymałam pomponów, mrugnął
okiem, wsiadł do samochodu i odjechał.
Stałam twarzą w twarz z plutonem egzekucyjnym. Rany, to śmieszne. Mam przecież szesnaście
lat. Jestem prawie dorosła. Jeśli mam ochotę palnąć jakąś dziewczynę w twarz, potem udać się na
przyjemną kolację z rozgrywającym drużyny piłkarskiej, to jest to moje święte prawo...
- Mamo, tato, posłuchajcie. Mogę to wyjaśnić... -Jessico - powiedziała mama, podnosząc
się z huśtawki. -
- Gdzie jest twój brat?
Zamrugałam oczami. Słońce już zaszło i ledwo mogłam dojrzeć w mroku ich twarze. Ale z
uszami nie miałam żadnych problemów. Mama pytała mnie o brata. Nie o to, gdzie ja byłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl