[ Pobierz całość w formacie PDF ]

by się nieco uspokoić i z wymówką odezwała się
do syna:
- Myślałam, że zajmujesz się Gittą...
- Ona śpi. Poza tym męczy mnie zabawa z dziećmi.
- Obrzucił Dodge'a pełnym oddania spojrzeniem.
- Jechaliśmy do domu dłuższą drogą. Dodge się
zgodził.
Dodge chrzÄ…knÄ…Å‚ znaczÄ…co, podczas gdy Jeffie
wpatrywał się w niego z dumą, Coffee zaś obrzucała
ich obu morderczym spojrzeniem.
- Gitta w każdej chwili może siÄ™ obudzić - po­
wiedziała do syna. - A poza tym Ankę potrzebuje
pomocy w przygotowaniu podwieczorku. Zmykaj już!
Jeffie odmaszerowaÅ‚ niechÄ™tnie, ale godnym kro­
kiem, z nartami na jednym ramieniu, jak maÅ‚y żoÅ‚­
nierz udający się na front. Ale po chwili zawrócił
i zawołał:
- Dodge?
-Tak?
- DziÄ™ki za przejażdżkÄ™! - Jeffie odwróciÅ‚ siÄ™ zno­
wu i wbiegł po schodach do domu.
Coffee w osÅ‚upieniu wysÅ‚uchaÅ‚a tej krótkiej, mÄ™­
skiej wymiany zdań. Jej syn doroślał, a ona chciała,
by dojrzewał w normalnej atmosferze, wolny od
obsesji, którą przynosił ze sobą ten oto mężczyzna.
Zmarszczyła brwi i odwróciła się do Dodge'a. Ale nim
zdążyła cokolwiek powiedzieć, znów usłyszała głos
swego syna. Stał na ganku i machał ręką.
- Hej, Dodge! Wejdziesz?
- Być może. - Dodge pomachał do niego, po
czym odwrócił się do Coffee z oczami błyszczącymi
radością.
- Wytrwały, co?
Obydwaj byli wytrwali. Coffee zupełnie straciła
rezon. Jeffie jÄ… caÅ‚kowicie rozproszyÅ‚ tymi nie koÅ„­
czącymi się przerywnikami. Znowu pojawił się na
ganku.
- Moja czapka! - zawoÅ‚aÅ‚. - ZostaÅ‚a w samocho­
dzie. W porsche - zaakcentował z dumą.
- Drzwi są otwarte, synu. - Dodge roześmiał się,
szczerze ubawiony i biorÄ…c Coffee pod rÄ™kÄ™ zapropo­
nował: - Zapraszam cię na mały spacer nad rzekę.
Będziesz tam mogła w spokoju mi nawrzucać.
PomysÅ‚ byÅ‚ dobry, chociaż czuÅ‚a już odpÅ‚yw ener­
gii. Zerknęła za siebie i zobaczyła, że Jeffie podąża za
nimi z oczami szeroko otwartymi z zainteresowania.
Dodge również spojrzał do tyłu.
- Ej, bracie! - zawołał. - W domu masz trochę
roboty.
Jeffie wreszcie zrezygnowaÅ‚ i zawróciÅ‚. Dodge po­
prowadził Coffee na mały mostek nad strumieniem
Owi Brook. Kiedy tak szła obok niego, nie mogła się
nadziwić, czemu byÅ‚a mu tak posÅ‚uszna. Czy zauro­
czyÅ‚ jÄ… ciepÅ‚y timbre jego gÅ‚osu, czy też cisza zapada­
jÄ…cego zmierzchu?
Dodge strząsnął czapę śniegu z żelaznej barierki
i oparłszy się o nią, począł obserwować w skupieniu
rwący potok. Coffee przyjęła identyczną pozycję.
W dole woda tÄ™tniÅ‚a pod twardÄ… skorupÄ… lodu przy­
sypanego świeżym śniegiem.
- Wcale nie jechaliśmy dłuższą drogą do domu
- odezwał się. - To był taki szybki wypad do Black
Mountain i z powrotem. Chyba chciałem się trochę
popisać - dodaÅ‚ z wdziÄ™cznym, chÅ‚opiÄ™cym uÅ›mie­
chem.
- Mówiłam już, żebyś trzymał się z dala od Je-
ffie'ego!
- ByÅ‚em w domu zajÄ™ty grÄ… w szachy z kom­
puterem, gdy zobaczyÅ‚em go stojÄ…cego z nosem przy­
klejonym do szyby. Cóż miałem począć?
- Chyba nie pozwoliłeś mu uczestniczyć w tej grze!
- wybuchła.
Uspokajającym gestem położył rękę w czarnej,
skórzanej rękawiczce na jej dłoni.
- Pomyślałem, że najlepiej zrobię, zabierając go na
małą przejażdżkę. To wszystko, co nabroiłem.
- To nie jest wszystko! - Była bliska łez. - Wczoraj
wieczorem grał w szachy sam ze sobą. Kraciasta kapa
posłużyła mu za szachownicę.
- Naprawdę? - Nie potrafił ukryć satysfakcji.
- Coffee, nie uda ci siÄ™ go powstrzymać. Niepotrzeb­
nie tracisz nerwy i czas.
- Jakim prawem to mówisz? - wycedziÅ‚a. - Poja­
wiasz się tu nie wiadomo skąd i uważasz, że wiesz, co
jest najlepsze dla mojego syna!
- Wiem - powiedział spokojnie. - Byłem do niego
podobny, choć nie twierdzę, że aż tak utalentowany.
W każdym razie wiem, jak okiełznać własny talent...
- PrzytrzymaÅ‚ jej rÄ™kÄ™, nim zdążyÅ‚a jÄ… cofnąć. - Cof­
fee, zrozum... Jeffie jest genialny i jeśli w porę nie
ujarzmi swego talentu, nie zapanuje nad nim... ten
talent go zniszczy. Musi nauczyć się samokontroli
i mogę mu w tym pomóc.
- Nie potrzebujemy twojej pomocy. Dawaliśmy
sobie doskonale radÄ™ bez ciebie.
- Doprawdy? - Mocniej uścisnął jej rękę.
Zmieszana odwróciła głowę w stronę pensjonatu.
O tej porze zapalały się umieszczone wokół okien
elektryczne lampki i dom wyglÄ…daÅ‚ niezwykle urzeka­
jąco. Była tu szczęśliwa. Tak, żyła tu szczęśliwie
i spokojnie przez ostatnie trzy lata, póki nie zjawił się
ten mężczyzna. Nawet jeśli nie z wszystkim dawała
sobie radę... Och, nie - nie może teraz myśleć o swojej
samotności. Znów będzie szczęśliwa, gdy tylko ten
człowiek stąd wyjedzie. Ale to było zaklęcie, które
straciÅ‚o moc. I dobrze o tym wiedziaÅ‚a, czujÄ…c piesz­
czotliwy dotyk palców Dodge'a na swej dłoni.
- Czy masz zamiar napisać o Jeffim w swojej
książce? - spytała jakby z rezygnacją.
-Tak. On jest fascynujÄ…cy. Geniusz szachowy
zazwyczaj nie powtarza się w następnym pokoleniu.
Istnieje na ten temat wiele teorii. Zdarza się, że
genialny ojciec celowo tłumi talent dziecka, by nie
zostać zdetronizowany przez własnego syna.
Przypomniała sobie strach w oczach Richarda, gdy
ostatni raz grał z Jeffim. Jakie to dziwne, pomyślała.
Gdyby Richard żył, mógłby skutecznie zniechęcić
Jeffie'ego do szachów. Teraz nie żyje i ten obowiązek
spoczywa na niej.
- Nie możesz napisać o Jeffim - powiedziaÅ‚a sta­
nowczym tonem i równie stanowczo cofnęła rękę.
- MogÄ™.
- Nie! - Chwyciła go za ramię. - Nie możesz. Nie
pozwolę ci! Czy przypatrzyłeś się dobrze Richardowi,
naprawdę mu się przypatrzyłeś? Czy widziałeś, żeby
się kiedykolwiek uśmiechał? Nie pozwolę wyrządzić
krzywdy Jeffie'emu, Dodge. Nie pozwolÄ™! -Wzburzo­
na zaczęła bić go pięścią w ramię.
- Uspokój się. - Chwycił jej nadgarstek, a drugim
ramieniem objął wpół. - No już... Uspokój się.
Nagle Å‚zy, które tak dÅ‚ugo wstrzymywaÅ‚a, popÅ‚y­
nęły po jej policzkach.
- Do licha! - Zakrztusiła się i odwróciła głowę.
Przytulił ją do siebie mocno. Jego broda delikatnie
muskała jej włosy.
- Cicho, już cicho - mówił łagodnie. - Nie płacz.
W pierwszej chwili chciała go odepchnąć, ale bijące
od niego ciepło i siła obezwładniły ją. Westchnęła
i cała drżąc oparła mokry policzek o jego ramię.
- Już dobrze - szeptał miękko i kojąco, pocierając
policzkiem po jej włosach.
Był tak czuły i tak cudownie krzepiący, że chętnie
pozostałaby w jego ramionach na zawsze. W dole
huczała rzeka, płatki śniegu opadały miękko na jej
włosy i rzęsy - mogła tak stać całe wieki, spokojna,
że nie przytrafi się jej nic złego w objęciach tego
silnego mężczyzny.
Nagle przez most przejechaÅ‚ samochód. Snop Å›wia­
tła reflektorów przesunął się po ich sylwetkach. Co-
ffee próbowała oderwać się od Dodge'a, ale jej nie
puścił.
- Poczekaj - powiedział szorstko. - Daj mi chwilę
pomyśleć.
Zastygła więc w oczekiwaniu, ale błogi spokój, jaki
jeszcze przed chwilÄ… odczuwaÅ‚a, ulotniÅ‚ siÄ™ bezpo­
wrotnie. Zdała sobie sprawę, że po powrocie do
pensjonatu będzie narażona na znaczące uśmiechy
i ciekawskie spojrzenia gości, którzy przejeżdżając
przez mostek. widzieli jÄ… w objÄ™ciach Dodge'a. I na­
gle uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że jej piersi tak Å›ciÅ›le przyle­
gają do jego mocnego, prężnego ciała, że mimo
mrozu i padającego śniegu była tak ciepła, tak
rozgrzana... PoruszyÅ‚a siÄ™ niespokojnie w jego uÅ›cis­
ku. Pozwolił jej cofnąć się o pół kroku, ale nie
puszczał jej rąk.
- ChcÄ™ ci zaproponować pewnÄ… transakcjÄ™ - po­
wiedział.
- Transakcję? - zdziwiła się.
- PotrzebujÄ™ informacji, ty zaÅ› chcesz, żebym po­
minął Jeffie'ego w swojej książce. Mamy więc o co się
targować. - StrzÄ…snÄ…Å‚ pÅ‚atek Å›niegu z jej nosa i uÅ›mie­
chnął się chytrze. - Nie wspomnę nic o Jeffim, jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl