[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nansową Garretta.
- Domyślam się, ale... czy nie mogłabym na przykład
przyjąć zamówienia na kawę? - Sylwia nie dawała za wy-
graną.
Jayne popatrzyła krytycznie na przyjaciółkę, przypomina-
jąc sobie nagle, jak zachowywała się podczas ostatniego spot-
kania z Garrettem.
- Recepcjonistka przyniesie nam kawę w termosie - po-
wiedziała chłodno. Układała segregatory w kształt wachla-
S
R
rza, aby uniknąć patrzenia na Sylwię. Ale czuła na sobie jej
wzrok.
- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
- Jesteśmy. - Jayne popatrzyła wreszcie na Sylwię. - Ale
to są moi nowi klienci, a ty nawet tutaj nie pracujesz.
- Boisz się, że Garrett mógłby zwrócić na mnie uwagę,
prawda? - Sylwia wstała.
Nie, boję się, że to ty zwrócisz na niego uwagę!
- Innym razem, Sylwio - powiedziała uspokajającym
tonem.
- W porządku, innym razem. - Pobrzękując bransoletka-
mi, Sylwia wypadła z biura.
Jayne czuła się winna aż do chwili, gdy zauważyła białą,
papierową torebkę z orzechami, pozostawioną przez Sylwię.
Chwyciła ją zamaszyście, ale nie zdążyła wyrzucić jej do
kosza na korytarzu, ponieważ usłyszała głosy dobiegające od
strony windy.
Nadal z torbą w dłoni, wróciła do pokoju. Ostatecznie
wrzuciła śmieci do własnego kosza i stanęła przy biurku. Nie,
to wyglądało sztucznie... Usiadła na kanapie obok segrega-
torów.
Teraz wyglądała tak, jakby nie miała nic do roboty...
Powinna wyglądać na zapracowaną, ważną osobę. Powinna
wzbudzić zaufanie rodziny Garretta. Usiadła za biurkiem.
Jego blat wydawał się nienormalnie pusty; żadnych skoro-
szytów, papierów. Sięgnęła do szuflady i wyjęła pierwszą
rzecz, której dotknęła, akurat w momencie gdy pan Water-
man stanął w drzwiach.
- Jayne?
- Właśnie kończę... - Z przerażeniem skonstatowała, że
trzyma w dłoni folder z biura podróży. Otworzyła szufladę
na ołówki i bezskutecznie usiłowała go tam wsunąć. Do li-
S
R
cha, nie mieścił się w wąskiej szufladzie! Bezradnie upuściła
broszurę na podłogę.
Garrett przyprowadził swoją rodzinę do biura Jayne, po-
nieważ sądził, że Jayne będzie czuć się lepiej na własnym
gruncie. Napotkał teraz jej wzrok i uśmiechnął się przelotnie.
Wyglądało na to, że wierzył w jej kwalifikacje bez zastrze-
żeń. Nie wiedział, jak tego dokonała, ale dzięki niej czuł
nawet, że strategia wymyślona dla Venus była efektem ich
wspólnego wysiłku.
Podczas długich godzin wspólnej pracy Garrett niejedno-
krotnie przyłapał się na tym, że myśli o Jayne jak o kobie-
cie. .. Nigdy nie wspomniała o żadnym chłopaku, toteż do-
szedł do wniosku, że z nikim się nie spotyka. Zresztą, zwa-
żywszy ile czasu poświęcała pracy, nie mogła mieć wiele
czasu na życie towarzyskie.
Z napięciem wyczekiwał kolejnych spotkań z Jayne, po-
nieważ po każdym z nich czuł się podniesiony na duchu.
Chciał nawet zaproponować jej spotkanie poza godzinami
pracy, ale nie było żadnych takich godzin... Może teraz, gdy
najważniejsza część planu została opracowana, zdoła zapro-
sić ją na kolację. Obydwoje zasługiwali na wolny wieczór.
Czekał na rozpoczęcie merytorycznej rozmowy. Jego ro-
dzice gawędzili jeszcze z Watermanem, blizniacy zaś dąsali
się, ponieważ woleliby spędzić ten czas w eleganckich buti-
kach Pavillonu. Obydwoje do perfekcji opanowali kwaśne
miny. Był to ich handlowy wizerunek. Garrett miał nadzieję,
że Jayne nie zauważy, że tym razem dąsają się naprawdę.
Blizniacy wdzięcznie przysiedli na kanapie - Sasha na
oparciu, a Sandor obok niej. To była ich stała poza. Jayne
w milczeniu przyglądała im się zza biurka. Garrett nie był
tym wcale zdziwiony. Podkreślali dziś swój blizniaczy wy-
S
R
gląd, a to zawsze skupiało uwagę. Ubrani w takie same białe
tuniki i spodnie, z włosami identycznie obciętymi, tworzyli
rzeczywiście olśniewającą parę. Cała jego rodzina, nie ba-
cząc na swą obecną sytuację finansową, wyglądała po prostu
doskonale.
Garrett nigdy nie był tak olśniewający. Nie miał tak regu-
larnych rysów i nie był wystarczająco wysoki. Nigdy też nie
otrzymywał równie intratnych propozycji. Pozował głównie
do katalogów ze sprzętem sportowym i to mu bardzo odpo-
wiadało. Ale gdyby chciał na poważnie konkurować z San-
dorem, z pewnością doznałby frustracji. W jego towarzy-
stwie ludzie zdawali się nie zauważać Garretta. Nigdy dotąd
mu to nie przeszkadzało - z wyjątkiem dzisiejszego dnia,
przy Jayne.
W ogóle nie chciał, żeby Jayne poznała Sandora. Wolał
nie patrzeć, jak ulega legendarnemu urokowi jego młodszego
brata. Cóż, sądząc z jej szeroko otwartych oczu i mocno za-
kłopotanej miny, Sandor po raz kolejny go zaćmił. Pozosta-
wała mu nadzieja, że Jayne niczego dziś nie upuści ani o nic
się nie uderzy, jak w dniu, kiedy jego poznała.
- Garrett, bądz uprzejmy dokonać prezentacji - powie-
dział Waterman i pozostawił ich samych.
Wszyscy spojrzeli na siedzącą za biurkiem kobietę. Gar-
rettowi ścisnęło się serce. To było gorsze, niż myślał. Jayne
nie mogła się nawet poruszyć.
Gestem poprosił brata i siostrę, by do mego dołączyli
i wraz z rodzicami zbliżył się do biurka.
- Jayne, oto moi rodzice, James i Rebeka Charles - po-
wiedział.
Jayne uśmiechnęła się i wymieniła z nimi uścisk dłoni.
Jak do tej pory wszystko szło jak po maśle. Ale nadal czekało
ją poznanie Sandora.
S
R
- Moja siostra, Sasha... -Sasha skinęła uprzejmie głową.
- I mój brat Sandor.
Sandor zdecydował się na spojrzenie spod na wpół
przymkniętych powiek. Gdy Jayne wyciągnęła rękę, ujął ją
w swe obie dłonie.
Niewiele kobiet potrafiło oprzeć się Sandorowi, kiedy
chciał je zdobyć. Garrett był bezradny, przysunął się tylko
nieco bliżej biurka Jayne, aby w razie konieczności złapać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]