[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ona tylko wszystko skomplikuje. Nawet jeśli jeszcze nie zżyła się z dziec-
kiem, to może się tak wkrótce stać, a nie możemy sobie pozwolić, żeby prasa za-
częła opisywać sprawę o prawa rodzicielskie, która wymyka się nam spod kontroli.
Brukowce dopiero miałyby używanie. Widziałeś, co zrobili z plotkami o twoim
nieślubnym dziecku.
- Widziałem. Ale wierzę też, że Rhiannon zachowa się rozsądnie, jeśli bę-
dziemy ją traktować z wyczuciem. Nie chcę jej na razie rozdzielać z dzieckiem.
%7łycie Annabel i tak zostało wywrócone do góry nogami, więc nikomu z nas nie
wyszłoby na dobre, gdybyśmy odesłali Rhiannon, zanim sytuacja dziecka się usta-
bilizuje.
- Nikomu z nas? - powtórzył Theo, patrząc na syna przenikliwie, a potem
zaśmiał się. - No dobrze, skoro tak bardzo ci na niej zależy, niech będzie. %7łyłeś już
zbyt długo bez kobiety, co?
- Wolę wstrzemięzliwość - odparł Lukas, czując, jak skronie mu pulsują.
Miał dość uszczypliwych komentarzy ojca.
- Chodzi mi tylko o to, żebyś spełnił swój obowiązek, żeniąc się i dając mi
spadkobiercę.
- Wiesz dobrze, że nie zamierzam się żenić.
- Twoim obowiązkiem...
S
R
- Nie poślubiłbym nawet kobiety, którą bym kochał, a ślub z kimś, kogo bym
nie kochał, nie byłby w porządku w stosunku do tej osoby.
- Jest wiele kobiet, które wyszłyby za mąż bez miłości.
Lukas powstrzymał westchnienie. Nieraz już przeprowadzali tę rozmowę.
- Krętaczki próbujące zdobyć cudze pieniądze albo zwykłe snobki. Niezbyt
atrakcyjny materiał na żonę.
- Dobrze. - Theo zdecydował się odpuścić. - W każdym razie Angielka musi
wkrótce stąd wyjechać.
Lukas spojrzał zimno na ojca.
- Bez wątpienia wyjedzie stąd, gdy już ustalimy, kto jest ojcem dziecka. Ale
do tego czasu wszyscy skorzystają na tym, że zadbamy o jej dobre samopoczucie -
powiedział, przerzucając papiery na biurku. - Muszę zabierać się do pracy, tato.
Zobaczymy się przy obiedzie.
Theo posłał jeszcze synowi ostre spojrzenie, a potem opuścił pokój.
Lukas obrócił się do okna i spojrzał na rozciągający się aż po horyzont lazur
morza. Wiedział, że kilka mil stąd muszą znajdować się łodzie paparazzich, którzy
czekają na chwilę, gdy będą mogli zrobić jakieś skandaliczne zdjęcie, które pokala
imię rodziny Petrakidesów.
Wiedział też, że Rhiannon w końcu będzie musiała stąd zniknąć. Jej obecność
mogła faktycznie skomplikować nadchodzące wydarzenia, a poza tym nie chciał,
żeby dziecko Petrakidesów było związane z kobietą, która sama nie wie, czego
chce.
Nie była to najlepsza kandydatka na opiekunkę dziecka.
Ale na razie była potrzebna i Annabel, i jemu.
Wieczorem Rhiannon ubrała się w strój, który miała na sobie poprzedniego
dnia na przyjęciu - był lekko wygnieciony, ale przynajmniej czysty.
Wcześniej nakarmiła i wykąpała Annabel, korzystając z pomocy Adeii, go-
S
R
sposi i kucharki w willi Petrakidesów.
Spojrzała w lustro. Jej włosy kręciły się na skutek wilgoci w morskim powie-
trzu i w żaden sposób nie była w stanie ich okiełznać.
Obawiała się kolejnego spotkania z ojcem Lukasa, pamiętając, co powiedział
wcześniej o Annabel.
Ciekawe, co by powiedział, gdyby dowiedział się, że ona także była sierotą.
Ciekawe, co obaj by na to powiedzieli.
Upewniła się jeszcze, że Annabel śpi bezpiecznie pośrodku wielkiego łoża w
sypialni, a potem wyszła z pokoju i zeszła krętymi schodami do foyer.
Lukas wszedł z jednego z przyległych pokojów w tym samym momencie, jak
gdyby zwabiony odgłosem jej obcasów stukających na terakocie. Miał na sobie ja-
snoszarą koszulę oraz czarne spodnie i sprawiał wrażenie osoby przywykłej do by-
cia obserwowaną, podziwianą, słuchaną.
Omiótł ją chłodnym spojrzeniem, nie mówiąc nic, co sprawiło, że zaczęła się
czuć niezręcznie. Potem ujął ją za ramię i poprowadził do salonu.
Stół był zastawiony, a Theo stał przy oknie, które wychodziło na nabrzeże.
- Czy widać jakieś łodzie? - spytała.
- Tak, dziennikarzy - odpowiedział. - Mają nadzieję na dobre zdjęcie, ale
wiedzą, że jeśli podpłyną zbyt blisko, możemy ich pozwać do sądu.
- Przypłynęli tu za tobą? - spytała Lukasa.
- Raczej za tobą - powiedział Theo z zimnym uśmiechem. - W związku z
czymś, co powiedziałaś. O dziecku mojego syna.
Rhiannon zarumieniła się zawstydzona.
- Przepraszam... Byłam zdesperowana i nie miałam pojęcia, że gazety tak to
rozdmuchają.
- Nie? Czyżbyś nigdy przedtem ich nie czytała? Rodzina Petrakidesów nieraz
już była w nich wspominana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]