[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wolności.
 Tak, odmawiam  rzekł Barclay.
 I wbrew wszelkiemu prawu chcesz pan zatrzymać księżniczkę Sitę, porwaną ojcu przez
nicponia, którego pan zamierzasz uczynić jej mężem?
 Czyżbyś pan chciał mnie przesłuchiwać?  odezwał się Barclay tonem wyższości i
wyciągnął rękę, by uderzyć w gong.
 A zatem niech się dzieje wola Brahmy!  zakrzyknął Korkoran i wstał.
Zanim Barclay zdążył przywołać kogokolwiek, kapitan pochwycił gong i odrzuciwszy go
precz, wyciągnął z kieszeni rewolwer, wziął pułkownika na cel i zawołał:
 Jeśli pan krzykniesz, będę strzelał! Barclay skrzyżował ręce i patrzył z pogardą.
 Mam więc do czynienia z mordercą?  rzekł.
 Kłamstwo!  odparł Korkoran.  Gdybyś bowiem pan zawołał, ja byłbym zabity, a pan
byłbyś mordercą. Nasze role są w tej samej mierze nieprzyjemne. Lecz gdybyś chciał,
możemy zawrzeć układ.
 Układ?!  zawołał Barclay.  Nie zamierzam pertraktować z człowiekiem, którego
przyjąłem jak dżentelmena, jak przyjaciela prawie i który w zamian grozi mi morderstwem.
 Więc obstajesz pan przy tym słowie, pułkowniku  rzekł Korkoran.  Nie będziemy
zatem pertraktować, a przynajmniej mnie to niepotrzebne. Wstawaj, Luizo!
Na te słowa tygrysica podniosła się i ukazała po raz pierwszy zdziwionym oczom
Barclaya. Jego zaskoczenie szybko przeszło w strach.
 Spójrz, Luizo  mówił dalej Korkoran  oto pan pułkownik. Gdyby jednym krokiem
ruszył się z namiotu, zanim ja i księżniczka dosiądziemy siodeł, bierz go.
Było jasne, że to nie żarty, toteż Barclay postanowił się poddać.
 Czegóż więc pan chcesz?  zapytał.
 Niech tu przywiodą dwa najlepsze pańskie wierzchowce  odparł Korkoran. 
Księżniczka i ja dosiądziemy koni. Kiedy zagwiżdżę, będzie to znak, iż minęliśmy linie
obozu. Na to hasło Luiza nas dogoni, a wówczas możesz pan puścić za nami w cwał całą
pańską kawalerię, razem z panem porucznikiem Johnem Robartsem z dwudziestego piątego
pułku huzarów. Mówiąc nawiasem, mam z nim małe porachunki. Więc jak? Zgoda?
42
 Zgoda  odparł Barclay.
 Lecz uprzedzam  dodał Korkoran  nie zdołasz pan bezkarnie złamać słowa. Luiza
bardziej jest bystra niż niejedna chrześcijańska dusza, toteż zaraz się spostrzeże i zadusi pana
w okamgnieniu.
 Na honor angielskiego dżentelmena  rzekł Barclay wyniośle  możesz mi pan ufać.
I rzeczywiście, nie opuszczając namiotu kazał Robartsowi przyprowadzić dwa przednie
wierzchowce, już okulbaczone i okiełznane. Przyglądał się, jak Sita i Korkoran dosiadają
koni, obojętnie przyjął ich ukłony pożegnalne i cierpliwie czekał na odgłos gwizdka.
Lecz gdy tylko Luiza, siejąc popłoch w obozie, wspaniałymi susami podążyła tą samą
drogą co jej pan, pułkownik Barclay zawołał;
 Dziesięć tysięcy funtów szterlingów za pojmanie żywcem mężczyzny i kobiety!
Na te słowa w całym obozie wszczął się tumult. Kawalerzyści w pośpiechu kiełznali konie
i nie chcąc tracić czasu, dosiadali ich na oklep. Piechurzy gnali już za zbiegami, jakby mieli
skrzydła.
Jeden tylko porucznik Robarts, nie przestając kiełznać konia, odważył się na taką oto
zuchwałą uwagę:
 Czemu więc pułkownik Barclay pozwolił im uciec, skoro tak bardzo pragnie mieć ich tu
z powrotem?
W odpowiedzi na to pułkownik, całkiem słusznie, nałożył mówcy karę miesięcznego
aresztu. Bo też rzeczą podwładnego jest milczeć, gdy dowódca robi głupstwa. Nigdy nie jest
bezpiecznie być mądrzejszym od swego dowódcy.
43
IX. POGOC
Tak więc kapitan Korkoran, córka księcia Holkara i dzielna tygrysica mknęli w kierunku
Bhagawapuru. Co najmniej połowa konnicy angielskiej puściła się za nimi w cwał.
Dzięki dwóm najlepszym koniom pułkownika Barclaya i łapom Luizy cała trójka w
zawrotnym tempie mijała równiny, doliny i pagórki. Już zaczęła ożywiać ich nadzieja, że
umkną wrogom, gdy z nagła pojawiła się przed nimi przeszkoda straszna i na pozór
nieprzezwyciężona.
W pewnej chwili Korkoran zauważył pięć czy sześć czerwonych mundurów jadących
konno w jego stronę. To oficerowie angielscy beztrosko wracali sobie do obozu z polowania.
Za nimi ciągnęło przynajmniej trzydziestu hinduskich służących i mnóstwo wózków pełnych
zapasów żywności i ubitej zwierzyny.
Na ten widok Korkoran i Sita zatrzymali się, a Luiza, widząc, że zbiera się rada, przysiadła
na tylnych łapach, chętna do dysputy.
Gdyby kapitan był sam, bez chwili wahania podjąłby ryzyko i razem z Luizą przejechał w
poprzek grupki Anglików. Lecz nie chciał rzucać na szalę wolności lub życia Sity.
Kto wie, może pomyślał sobie, że lepiej by zrobił, gdyby zgodnie z poleceniem szukał
rękopisu praw Manu, zamiast oddawać przysługi nieszczęsnemu Holkarowi, którego
położenie jest zgoła beznadziejne? Zaraz jednak rzucił tę niegodną myśl.
A tymczasem Sita patrzyła na niego przerażona.
 Co teraz poczniemy, kapitanie?  pytała.
 Czyś jest, pani, gotowa na wszystko? odparł Korkoran.
 O tak  rzekła Sita.
 Widzisz, pani, że musimy użyć siły lub podstępu. Spróbuję minąć ich podstępem, gdyby
wszak Anglicy się spostrzegli, trzeba nam będzie zabić trzech, może czterech lub zginąć.
Jesteś, pani, gotowa? Nie lękasz się?
 Kapitanie  powiedziała Sita zwróciwszy wzroki ku niebu  dwóch tylko rzeczy się
lękam: nie ujrzeć więcej ojca i dostać się ponownie w ręce nikczemnego Rao. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl