[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za gościem drzwi. - Będziesz miała nauczkę, iż należy bardziej starannie dobierać
sobie przyjaciół.
- Skąd mogłam wiedzieć, że tak wyjdzie? - powstrzymywane dotąd emocje
wypłynęły ze mnie obfitymi łzami.
- Trudno, stało się, lecz przynajmniej wyciągnij z tej przykrej lekcji wniosek na
przyszłość i zapamiętaj sobie do końca życia: przestając z hołotą, zawsze poniesiesz
konsekwencje jej chamstwa. Pamiętaj, zawsze. A tego pewnie wolałabyś uniknąć?
- Oczywiście.
-1 jeszcze jedna rada: nie ulegaj żadnej formie szantażu. %7ładnej! Szczególnie tego
emocjonalnego. Nigdy
Zastanowiło mnie, co miała mama na myśli, mówiąc o szantażu emocjonalnym.
Czyżby jakimś cudem odgadła preferencje seksualne Firlego? Powinnam zapytać, ale
ogarnął mnie lęk przed wstydem, jakiego doznam, gdy wyjdą na jaw powody, dla
których przystałam na cały ten cyrk. A tak przynajmniej tylko ja znałam prawdziwe
rozmiary własnej głupoty, sama musiałam przełknąć gorycz porażki. Związek,
który z założenia z jednej strony miał ukryć, że Firli jest ge. jem, z drugiej - wyrwać
mnie z grupy klasowych singli, na które nikt nie leci, okazał się kompletną klapą.
Należało prawdzie spojrzeć w oczy Byłam genetycznym inkubatorem kłopotów,
czego dotknęłam, wszystko spieprzy-łam. Szukałam jakiegoś argumentu, który
przyniósłby jednocześnie i ulgę, i rozgrzeszenie. Niestety nie znalazłam.
Zmarnowany wieczór.
Tożegnanie pana teofila
Mama nie wróciła już do tematu ani Firlego, ani pani Fir-lejowej. Pewnie uznała, że
sama wyciągnę wnioski z własnych błędów, wszak człowiek mądry uczy się na
błędach. Ale ulga była przedwczesna, bo oto z jej strony nadciągnęło nowe
zagrożenie: nagle odpuściła sobie część obowiązków i zaczęła ujawniać
zainteresowanie kuchnią. Osobiście pichciła trzy posiłki dziennie i pilnowała, abym
wszystko zjadała. Nie przechodziło żadne tam zjem pózniej", albo wezmę talerz do
swojego pokoju", albo tego nie lubię", albo mam problemy żołądkowe"... Nic.
Dosłownie nic. Było jasne, mama doszła do wniosku, że się głodzę i podjęła, słuszne
w jej mniemaniu, środki zaradcze.
Ogarniała mnie czarna rozpacz, wszystko, co osiągnęłam w zakresie odchudzania,
szło na marne. Oczyma wyobrazni widziałam mnożące się w postępie
geometrycznym komórki tłuszczowe, a że nie były to tylko moje urojenia,
potwierdzało z okrutną bezwzględnością lustro, kiedy tylko do niego zerknęłam.
Obrastałam sadłem niczym jakiś tucznik.
Siostra trzymała stronę mamy Pod ich inkwizytorskim okiem odpadało chowanie
jedzenia pod talerzem, za dekoltem, w kieszeniach wyłożonych folią, rzucanie
zwierzakom pod stół, a nawet wypluwanie do kubka.
118
_ Odbiło ci, czy co ?! - wrzeszczała Liii, gdy do oczu napływały mi łzy na widok
wielkiej jak Himalaje góry twarożku albo innego paskudztwa. - Jedz i nie wydziwiaj.
-Tak, jedz. Będziemy siedzieć przy stole, aż wszystko zjesz _ dodawała mama i
dotrzymywała słowa.
Byłam załamana. Pojawiła się pilna potrzeba opracowania jakiegoś planu
awaryjnego, ale skąd wziąć pomysł?
Pomógł mi przypadek. Piętnastego stycznia przyszła wiadomość o śmierci pana
Teofila. Ponieważ, jak wspomniałam, nie miał on żadnej rodziny, mama poczuła się
w obowiązku pozałatwiać formalności związane z pogrzebem. Zajęło jej to dwa dni.
W najbliższą sobotę kupiłyśmy skromny wieniec i pojechałyśmy na cmentarz
komunalny towarzyszyć panu Teofilowi w jego ostatniej drodze.
Mimo mrozu dzień był słoneczny. Dębowa trumna ze zwłokami stała cicho na
katafalku w cmentarnej kaplicy Przy trumnie zgromadziła się zaledwie garstka
żałobników -oprócz naszej trójki - kierowniczka domu opieki społecznej, jej zastępca
i dwoje staruszków, pewnie w charakterze delegacji reprezentującej resztę
pensjonariuszy.
Sama ceremonia przebiegła skromnie i można powiedzieć, pośpiesznie. Nie było
mszy, nie było uroczystej mowy nad grobem, nie było nawet jednej łzy Ot, po prostu
odszedł stary, samotny człowiek bez rodziny Jakież więc było nasze zdumienie, gdy
kilka dni pózniej od notariusza, pana Jana Tańskiego, otrzymałyśmy pismo z prośbą,
żeby zgłosić siędo jego kancelarii w sprawie spadku po panu Teofilu. Jeżeli
zaskoczeniem był sam testament biednego zmarłego, to wręcz zdumiewał fakt, że
należał on do klientów tak drogiego notariusza, gdyż według naszej wiedzy
najcenniejszą rzeczą, jaką posiadał, były zbiory filatelistyczne. Od czasu do czasu
przynosił ze sobą klaser, żeby pokazać j akiś szczególnie cenny czy piękny znaczek.
Nigdy słowem nie napomknął o ich warto-
ści w złotówkach, lecz teraz było pewne, że przedstawiały jakąś wartość, jeśli już
niewielką pieniężną, to z pewnością ogromną emocjonalną.
Pojechałyśmy. Kancelaria pana Tańskiego mieściła się w śródmieściu w pięknej
secesyjnej kamienicy na parterze. Gabinet urządzony był w sposób, który miał już od
progu wzbudzać zaufanie klientów - czyli solidność i tradycja. Solidne, dębowe
meble, oryginalne antyki lub doskonałe ich podróbki, gruby dywan w tureckie wzory
i artystycznie upięte muślinowe firanki. Na ścianach oprawione w ramki (niektóre już
ze szlachetną patyną sepii) dyplomy i zdjęcia notariusza w obecności jakichś,
ważnych zapewne, osób.
W gabinecie czekała już czterdziestoletnia tleniona blondynka w futrze z nutrii.
Usiedliśmy w głębokich, skórzanych fotelach, notariusz zajął miejsce za biurkiem i z
białej koperty wyjął opieczętowany dokument wraz z dopiętymi spinaczem
załącznikami.
- Witam państwa. Widzę, że wszyscy są już obecni, więc zaczynajmy Oto ostatnia
wola mojego szacownego klienta, pana Teofila Gruszczyńskiego:
fa, Teofil Gruszczyński, na wypadek mojej śmierci sporządzam testament, i do
spadku po mnie powołuję panią Krystynę Malską, jej dwie córki - Lilianę i Karlę,
które w równych częściach dziedziczyć mają parcelę budowlaną o powierzchni 60
arów w miejscowości Radość koło Warszawy oraz kolekcję znaczków pocztowych
zebranych w stu dwóch Maserach...
Mimo podekscytowania tym nagłym uśmiechem fortuny moje sumienie doznało
wstrząsu. Boże, jakże samotny musiał być pan Teofil, skoro za okruchy naszej
sympatii odpłacił się z królewską hojnością. Nagle stanęła mi przed oczami jego
postać, gdy przycina żywopłot. Robi to wolno, z namaszczeniem i bardzo, bardzo
dokładnie. Rozmawia przy tym
z ogrodnikiem sąsiada, wymieniają się dobrymi radami i częstują piwem. Nie chciał
za swoją pracę pieniędzy a jeżeli już niama mocno nalegała, brał drobną sumę.
Często jako zapłatę traktował skromny obiad lub kawę z ciastem. Czasem, gdy
przyjeżdżał, a nie było nic do zrobienia, posiedział sobie na tarasie lub w ogródku.
Dzwoniły mi w uszach słowa, które wypowiedział w wigilijną noc, że starzy ludzie
potrzebują tylko odrobiny zdrowia i dobrego słowa. Czyli nawet tego mu brakowało.
Byłyśmy dla niego uprzejme, jednak nie przesadzałyśmy z dobrymi słowami. Nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]