[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Petrus jest spięty i mocno skupiony. Często zdarzało mi się widywać go w złym humorze, nie
przypominałem sobie jednak, żeby kiedykolwiek przejawiał takie napięcie. I nagle
uzmysłowiłem sobie, że raz już się to zdarzyło - wtedy gdy jedliśmy śniadanie w wiosce,
której nazwy zapomniałem, tuż przed spotkaniem z...
Uniosłem głowę. On tu był. Pies. Napastliwy pies, który najpierw przewrócił mnie na
ziemię, tchórzliwe psisko, które uciekło pędem, kiedy spotkaliśmy się powtórnie. Petrus
obiecał mi pomoc, jeśli dojdzie do kolejnego starcia, więc zwróciłem się w jego stronę. Ale
obok mnie nikogo już nie było.
Utkwiłem oczy w ślepia zwierzęcia i pospiesznie zastanawiałem się, jak stawić czoło
tej sytuacji. %7ładen z nas nawet nie drgnął. Przez myśl przesunęły mi się sceny pojedynków z
westernów, rozgrywające się w miastach-widmach. Nikomu nigdy nie przyszło do głowy,
żeby pokazać pojedynek między człowiekiem a psem - to wydawało się zbyt
nieprawdopodobne.
Miałem przed sobą Legion, bo było ich wielu. W pobliżu stał opuszczony dom.
Gdybym poderwał się do biegu, mógłbym wdrapać się na dach, a Legion nie podążyłby za
mną. Uwięziony w ciele psa, był więzniem psich możliwości.
Szybko odrzuciłem ten pomysł. Przez cały czas patrzyłem psu prosto w oczy. Na
Szlaku wielokrotnie z obawą myślałem o tej chwili -i oto nadeszła. Przed odnalezieniem
miecza musiałem stanąć twarzą w twarz z wrogiem i zwyciężyć lub ponieść klęskę. Nie
miałem wyboru -musiałem się z nim zmierzyć. Gdybym teraz uciekł, wpadłbym w pułapkę.
Być może pies już by nie powrócił, ale strach towarzyszyłby mi aż do Santiago de
Compostela. I nawet potem całymi nocami śniłbym o psie, obawiając się, że zaraz przede
mną stanie, i już po kres moich dni żyjąc w ciągłym lęku.
Gdy snułem te rozmyślania, pies przesunął się w moją stronę. Natychmiast
skoncentrowałem się wyłącznie na walce, która miała wybuchnąć lada moment. Petrus uciekł
i zostałem sam. Ogarnął mnie strach. I w tej samej chwili pies powoli ruszył w moją stronę,
cicho powarkując. Ten głuchy pomruk brzmiał o wiele grozniej niż głośne ujadanie, toteż
strach się nasilił. Czytając z mych oczu słabość, pies rzucił się na mnie.
To było, jakby głaz runął na mą pierś. Upadłem na ziemię. Przez głowę przemknęła
mi niejasna myśl - widziałem przecież swoją śmierć, wiedziałem, że nie tak przyjdzie mi
skończyć, ale strach narastał i nie potrafiłem nad nim zapanować. Walczyłem tylko w obronie
twarzy i gardła. Silny ból sprawił, że zwinąłem się w kłębek. Zrozumiałem, że psisko
wyszarpało mi kawał ciała z łydki. Oderwałem ręce od twarzy, żeby dotknąć rany. Pies
wykorzystał tę chwilę i już szykował się do ataku na moją głowę. I właśnie wtedy natrafiłem
palcami na kamień. Chwyciłem go i uderzyłem bestię z całą siłą rozpaczy.
Pies nieco się odsunął, raczej zaskoczony niż ranny, a mnie udało się w tym czasie
poderwać z ziemi. Cofnął się jeszcze trochę, mnie zaś ten zakrwawiony kamień w ręce dodał
odwagi. Nadmiar szacunku wobec wroga okazał się pułapką. Zwierzę nie mogło być
silniejsze ode mnie. Może bardziej zwinne, ale na pewno nie silniejsze, bo to ja byłem cięższy
i większy od niego. Teraz nie bałem się już tak bardzo, jednak utraciłem kontrolę nad sytuacją
i zacząłem potwornie krzyczeć, ściskając kamień. Zwierzę znów się cofnęło, a potem, nagle,
zatrzymało się.
Miałem wrażenie, że czyta w moich myślach. Pełen desperacji, czułem się silny i tę
walkę z psem uważałem za żałosną. Niespodziewanie ogarnęło mnie przeświadczenie o
własnej mocy, a nad opuszczonym miastem powiał ciepły wiatr. Odczułem bezgraniczną
niechęć do ciągnięcia tego pojedynku - wystarczyło przecież cisnąć kamieniem w psi łeb,
żeby pokonać to zwierzę. Chciałem położyć kres sprawie, obejrzeć skaleczoną nogę,
zakończyć to absurdalne doświadczenie z mieczem i dziwaczną pielgrzymką do Composteli.
Lecz okazało się, że to kolejna pułapka. Pies skoczył i znów przewrócił mnie na
ziemię. Tym razem zręcznie uniknął uderzenia kamieniem i wbił zęby w moją rękę,
zmuszając mnie do wypuszczenia tej broni. Zacząłem okładać go pięściami, gołą ręką, ale nie
zdołałem wyrządzić mu większej krzywdy. Mogłem tylko unikać kolejnych ugryzień. Jego
ostre pazury rwały na strzępy ubranie, kaleczyły ramiona, ja zaś zrozumiałem, że to tylko
kwestia czasu i że psisko zdobędzie nade mną przewagę. Nagle rozbrzmiał we mnie głos,
który mówił, że jeśli pies wezmie górę, walka się zakończy i będę ocalony. Pokonany, ale
żywy. Doskwierał mi ból nogi, paliła pokaleczona i podrapana skóra. Głos namawiał, żebym
zaprzestał walki, a ja poznałem ten głos: mówił do mnie Astrain, mój Posłaniec. Pies zamarł
na moment, jakby także usłyszał jego głos, a mnie znów ogarnęła chęć, by wszystko rzucić.
Astrain przekonywał, że wielu ludzi nie odnajduje w tym życiu swego miecza. Jakie
znaczenie mógł mieć ten miecz? W głębi ducha pragnąłem wrócić do domu, znalezć się
blisko żony, mieć dzieci i wykonywać pracę, którą lubię. Dość tych bzdur, dość pojedynków
z psami i wspinaczek po wodospadach! Powtarzałem sobie to już po raz drugi, ale teraz
pragnienie było znacznie silniejsze i wiedziałem, że poddam się niemal natychmiast.
Hałas dobiegający z ulicy odwrócił uwagę psa. To pasterz prowadził owce z
pastwiska. Nagle przypomniałem sobie, że taka scena już się zdarzyła przy ruinach starego
zamku. Kiedy pies zauważył owce, puścił mnie i potężnym susem rzucił się w ich kierunku.
Byłem ocalony. Pasterz zaczął krzyczeć i owce rozpierzchły się na wszystkie strony. Zanim
pies zdążył się oddalić, zdobyłem się na odrobinę odwagi i chcąc zostawić zwierzętom nieco
więcej czasu na ucieczkę, chwyciłem go za tylną łapę. Miałem absurdalną nadzieję, że pasterz
pospieszy mi z pomocą, i na moment odzyskałem wiarę w miecz i potęgę RAM.
Pies próbował się oswobodzić. Przestałem być dla niego wrogiem, byłem tylko
natrętem. To, czego teraz pożądał, znajdowało się tam, tuż przed nim - to były owce. Ale ja
wciąż trzymałem go za łapę, czekając na pasterza, który nie nadchodził.
Ta sekunda ocaliła moją duszę. Wyrosła we mnie potężna siła, tym razem już nie
iluzja potęgi, która rodzi rezygnację i chęć odwrotu. Astra-in znów szeptał mi do ucha:
powinienem zawsze, mierząc się ze światem, sięgać po taką samą broń, jaką on mnie atakuje.
Aby zatem zmierzyć się z psem, powinienem także stać się psem.
To było szaleństwo, o którym Petrus opowiadał mi rano. Wyszczerzyłem zęby i
głucho warknąłem, całą nienawiść zamykając w wydobywającym się z mych ust dzwięku.
Kątem oka dostrzegłem przerażoną twarz pasterza i owce, które bały się mnie tak samo jak
psa.
Legion zrozumiał i wystraszył się nie na żarty. Wtedy przypuściłem szturm. Pierwszy
podczas tej potyczki. Zaatakowałem go zębami i pazurami, próbowałem kąsać jego gardziel,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]