[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obcasach.
- Jasne, kochany - mizdrzyła się dziewczyna.
- Ricky! - zawołał jakiś zwalisty, muskularny mężczyzna, torując
sobie drogę do ich stolika.
- Buck!
129
R S
Obaj panowie trącili się barkami na powitanie, przy okazji niemal
przewracając mały stolik. Przed upadkiem uchronił go refleks Temple,
która zaciskając zęby, przytrzymała stoliczek za blat.
Mężczyzni zajęli się rozmową, kelner przyniósł zamówione drinki.
Ricky szybko wychylił swoją szklankę i poprosił o następną. Po chwili
dołączył do nich jeszcze jeden kumpel. Teraz już trzech wielkoludów
tłoczyło się przy stoliku.
- Chłopaki, to jest... kwiatuszek. - Ricky zachwiał się nieco na
krześle. - Stewardesa... jakichś ptasich linii.
- Witaj, kwiatuszku! - zawołali dwaj byli piłkarze.
Chwilę pózniej Temple zerknęła na zegarek. Ricky od dwudziestu
minut snuł wspomnienia ze starymi przyjaciółmi z boiska. Wystarczy,
uznała.
- Ricky! - spróbowała zwrócić na siebie jego uwagę.
- O co chodzi? - spytał przez ramię.
- Jest pózno. Rano mam lot...
- Dobra, poczekaj.
- Słuchaj, muszę już...
- Rozmawiam z przyjaciółmi!
Ricky stanowczo zbyt dużo już wypił i zaczynał być niegrzeczny. W
jego mniemaniu Temple przeszkadzała mu w miłym spędzaniu czasu.
- W porządku. Zawołam taksówkę i... Rozmowa przy stoliku ucichła.
- Wypiję jednego i idziemy - powiedział głośno, by przekrzyczeć ryk
grającej szafy, i potoczył po sali nieco mętnym wzrokiem.
- Chcę iść stąd natychmiast!
- Wstrzymaj się, kwiatuszku. Barman, jednego na drogę!
130
R S
Temple zrozumiała, że dalsza rozmowa może jedynie sprowokować
niepotrzebną scenę. Wstała i ostrożnie ruszyła ku wyjściu. Podpici
mężczyzni nawet nie zauważyli jej odejścia. Stojąc w drzwiach baru
zobaczyła, jak Ricky wchodzi na stolik i bije się po piersiach w takt
wrzasku mechanicznej muzyki.
Sama jesteś sobie winna, skarciła się w duchu. Znowu nie zaufałaś
intuicji. Podbiegła do najbliższego całodobowego sklepu.
- Gdzie jest jakiś telefon? - spytała sprzedawcę.
Popatrzył uważnie na jej pochlapaną bluzkę i wskazał dłonią w
stronę rogu ulicy.
Zawołam taksówkę, każę się odwiezć do domu i natychmiast
zapomnę o całym incydencie, postanowiła. Kiedy jednak otworzyła
torebkę, mina jej zrzedła. Pieniądze zostawiła w domu. Wzięła jedynie
trochę drobnych, które w razie nagłej potrzeby miały jej wystarczyć na
telefon.
Z rezygnacją wrzuciła monetę do automatu, podniosła słuchawkę i
nakręciła numer...
Po trzecim dzwonku odezwał się zaspany głos.
- Stevens.
- Craig, to ja, Temple.
- Ty? Co się stało? - Craig natychmiast zmienił ton. Zacisnęła
powieki, by łzy nie pociekły jej po policzkach.
- Zabierz mnie do domu.
Na wpół przebudzony Craig usiadł na łóżku i spojrzał na zegarek.
Była druga w nocy.
- Gdzie jesteś?
- Nie... nie wiem. Poczekaj, zaraz sprawdzę.
131
R S
Podała Craigowi nazwę ulicy, przy której mieścił się całodobowy
sklep.
- Co tam porabiasz w środku nocy?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Dobrze się czujesz?
- Dobrze. Po prostu mnie stąd zabierz.
- Już jadę.
Craig błyskawicznie nałożył dżinsy, wsunął stopy w tenisówki.
Chwycił jakiś podkoszulek i wciągając go przez głowę jedną ręką, drugą
zamykał już drzwi do mieszkania.
Drogę, która normalnie zajmuje pół godziny, pokonał w niecałe
dwadzieścia minut. Zatrzymał lincolna przy krawężniku i wyskoczył na
zewnątrz.
Temple czekała tuż przy drzwiach wewnątrz sklepu, blada i wy-
straszona. Na widok przyjaciela wybiegła na ulicę. Minęła go, wsiadła do
samochodu i położyła głowę na oparciu fotela.
Craig zajął miejsce za kierownicą. Popatrzył na nią z niepokojem.
- Wszystko w porządku - uspokoiła go. - Po prostu odwiez mnie do
domu i błagam, nie zadawaj żadnych pytań.
Kiedy mijali bar, który opuściła niecałe pół godziny temu, skuliła się
na siedzeniu, by nie dojrzał jej stojący na zewnątrz mężczyzna.
- Gdzie jesteś, kwiatuszku?! - darł się na całą ulicę.
- Znasz go? - spytał sucho Craig.
- Byłam z nim dziś umówiona.
- Rozumiem.
Przed domem Temple Craig zatrzymał się przy krawężniku, nie
wyłączając silnika.
132
R S
- Masz ochotę teraz porozmawiać? - spytał.
Ostrożnie zdjął Temple z czubka głowy przylepioną do niej podartą
papierową parasoleczkę.
Temple nie śmiała spojrzeć przyjacielowi w oczy. Czuła się upo-
korzona całą sytuacją, a najbardziej faktem, że musiała dzwonić do niego
po nocy i prosić o pomoc. Udzielił jej jednak bez pytania. Należało mu się
przynajmniej kilka słów wyjaśnienia.
- Becky wyciągnęła mnie na spotkanie ze swoim kuzynem -
wyszeptała słabym głosem. - Zabrała męża i poszliśmy we czwórkę na
kolację, potem jej kuzyn chciał jeszcze gdzieś porozmawiać, ja
protestowałam, ale w końcu uległam, on za dużo wypił, straciłam
cierpliwość, wybiegłam z baru i zadzwoniłam do ciebie.
- Co za facet cię w to wrobił?
- Ricky Lawrence.
- Ten piłkarz?
- O Boże, ty też go znasz? - Temple na chwilę przymknęła oczy, zbyt
zmęczona, by myśleć o czymkolwiek.
- Przepraszam, czy pozwolisz mi się trochę przespać? - spytał
miękko Craig.
Temple otrząsnęła się z drzemki. Wskazówki zegarka na tablicy
rozdzielczej pokazywały parę minut po trzeciej. Niewiele czasu pozostało
na spanie tej nocy.
- Wybacz. Dzięki, że przyjechałeś. - Temple otworzyła drzwi i
wysiadła.
- Odprowadzę cię na górę - zaproponował Craig.
- Nie trzeba...
Nie słuchał dalej, lecz również wysiadł z samochodu i ruszył za nią.
133
R S
W milczeniu wjechali na piętro. Craig wziął od Temple klucze,
otworzył drzwi jej mieszkania, wszedł do środka i zapalił światło.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - spytał.
- Nie, wezmę tylko prysznic i idę do łóżka. Jeszcze raz dziękuję.
- Znasz mnie przecież - powiedział łagodnie. - Jestem Zorrem,
Supermanem i błędnym rycerzem w jednej osobie. Zawsze gotów spieszyć
ci na pomoc. - Popatrzył na jej zniszczoną bluzkę. - Obiecaj tylko, że
więcej nie będziesz się pakować w takie głupie sytuacje, zgoda?
- Jestem dużą dziewczynką - szepnęła.
- Martwię się o ciebie.
- Ja o ciebie również - powiedziała, kiedy za Craigiem zamknęły się
drzwi.
Po chwili usłyszała dzwonek.
Craig stał na progu. Podał jej pogniecioną parasoleczkę, pochylił się
i pocałował ją na dobranoc. Temple zarzuciła mu ręce na szyję i oddała
pocałunek.
- Do zobaczenia rano - szepnął i tym razem naprawdę poszedł.
- Temple, fantastycznie wyglądasz! - usłyszała tydzień pózniej. W
progu jej mieszkania stała Nancy, atrakcyjna jak zawsze.
Minione lata ani trochę jej nie zmieniły. Nadal była szczupła, wy-
sportowana i pięknie opalona.
- Wiem, że zaprosiłaś mnie do siebie, ale wynajęłam pokój w hotelu
- mówiła, wchodząc do środka. Rzuciła torebkę na kanapę. - Nie chciałam
ci przeszkadzać.
- Ty miałabyś mi przeszkadzać, głuptasie? Bardzo bym się ucieszyła,
gdybyś u mnie zamieszkała.
134
R S
Dwie kobiety uściskały się serdecznie.
- Dawno się nie widziałyśmy - zauważyła Nancy.
- Masz rację.
Przeszły na balkon i usiadły, by napić się kawy.
- Co u ciebie słychać? - zagaiła Nancy.
- Nic ciekawego. Praca, praca, i tak w kółko.
Gwarzyły przez jakiś czas, aż w końcu padło nieuniknione pytanie.
- Jak tam Craig? Nadal taki przystojny?
- Nadal. - Temple ogarnęło lekkie poczucie winy.
Nagle wpadła jej do głowy pewna myśl. Nancy zawsze pytała o
Craiga, ale nie widzieli się od czasu, gdy wyjechał z Wirginii. Co by się
stało, gdyby ich razem zetknąć? Mogła przecież zaaranżować niewinne
spotkanie.
Wchodzisz na niebezpieczny grunt, ostrzegła samą siebie. Musiała
się jednak dowiedzieć, czy między nimi ciągle coś iskrzy. Choćby ją to
miało głęboko zranić.
- Nie miałam pojęcia, że ta meksykańska knajpka jeszcze istnieje -
zdumiała się Nancy tego samego wieczoru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl