[ Pobierz całość w formacie PDF ]
robiłaS wszystko.
elefon zadzwonił w poniedziałek, póxnym rankiem. Telefonowała Sara.
Ed?
Sara powiedziaÅ‚ tylko, uSwiadamiaj¹c sobie, ¿e wstrzymuje oddech.
PrzyjechaÅ‚am na jeden dzieñ do Londynu. Mo¿e zaprosisz mnie na lunch?
Kiedy i gdzie?
O pierwszej. Przy pomniku Roosevelta. Dla rozpoznania bêdê trzymaÅ‚a
biaÅ‚¹ flagê.
OdÅ‚o¿yÅ‚a sÅ‚uchawkê.
Kiedy tylko wszedÅ‚ do parku, zobaczyÅ‚ j¹ siedz¹c¹ na Å‚awce tu¿ za pomni-
kiem amerykañskiego prezydenta. ByÅ‚a szalenie wytworna w sukience z jakiegoS
miêkkiego, jedwabistego materiaÅ‚u, o szlachetnie prostym fasonie, w stonowanym
szaroniebieskim kolorze. Na głowie miała obcisły turban, który ukrywał jej wło-
sy, ale wydobywaÅ‚ czystoSæ klasycznego profilu. Do tego perÅ‚owe kolczyki i poje-
dynczy, dÅ‚ugi sznur pereÅ‚ na szyi. Wygl¹daÅ‚a, jakby wÅ‚aSnie zeszÅ‚a z okÅ‚adki Vo-
103
gue . LSni¹ca, luksusowa, wykoñczona w ka¿dym szczególe. Jeszcze nigdy nie
widziaÅ‚ jej w tak oszaÅ‚amiaj¹cej wersji. Sara, któr¹ przechowywaÅ‚ w pamiêci jak
relikwiê, pozostaÅ‚a dwudziestotrzylatk¹ w mundurze lub w spódnicy i swetrze&
albo caÅ‚kiem bez ubrania. Teraz patrzyÅ‚ na kobietê nieskoñczenie bardziej do-
Swiadczon¹ i Swiatow¹. Nie dotykaÅ‚a plecami oparcia Å‚awki, a kostki nóg skrzy-
¿owaÅ‚a, eksponuj¹c dÅ‚ugie rasowe nogi w przezroczystych nylonach. SiedziaÅ‚a
z rêkami na torebce, która le¿aÅ‚a jej na kolanach i biÅ‚a od niej pewnoSæ siebie.
Teraz szykuje siê, ¿eby mi wszystko wyznaæ, pomySlaÅ‚ Ed. I có¿ ona mi po-
wie? Co sobie mySli? ¯e bêdê j¹ oskar¿aÅ‚? W koñcu trzeba dwojga, ¿eby popaSæ
w takie tarapaty. Popatrz, co ci przyniosła sobota. No tak, ale to było zupełnie
inne spotkanie, a poza tym ta dama wcale siê nie boi. Spokojnie, Ed, udzieliÅ‚
sobie porady. Nie wyci¹gaj pochopnych wniosków, choæby siê o to prosiÅ‚y. Mo-
gÅ‚yby siê okazaæ bardzo dalekie od prawdy. Lepiej mieæ otwart¹ gÅ‚owê. No, ale
o to nietrudno; sobotnia bomba zrobiÅ‚a w niej dziurê.
Sara patrzyÅ‚a, jak siê do niej zbli¿a. Nie widziaÅ‚a go nigdy w bÅ‚êkitnym mun-
durze SiÅ‚ Powietrznych Stanów Zjednoczonych, a wygl¹daÅ‚ w nim fantastycznie.
Jaki¿ to piêkny mê¿czyzna, pomySlaÅ‚a bezstronnie. Jaki przystojny. Jak wspaniale
zbudowany. To byÅ‚ Ed, a zarazem nie Ed. StaÅ‚ siê czÅ‚owiekiem, którego przed laty
dostrzegÅ‚a kilkakrotnie na mgnienie oka, kiedy ¿¹daÅ‚ odpowiedzi i biada, jeSli
udzieliÅ‚o siê nie tych co trzeba. Twardsza, bardziej stanowcza i zahartowana wer-
sja jej młodego kapitana w oliwkowym mundurze i skórzanej lotniczej kurtce,
którego radoSæ ¿ycia ukrywaÅ‚a wolê i nieugiête d¹¿enie do celu, ju¿ wówczas
bezwzglêdne. RadoSæ ¿ycia nie zniknêÅ‚a, ale przetarÅ‚a siê mocno; przeSwiecaÅ‚
przez ni¹ teraz bezwzglêdny bÅ‚ysk ¿elaza. Nie w¹tpiÅ‚a ani przez moment, ¿e kiedy
Ed starannie rozwa¿y jej racje, nie znajdzie w nich ¿adnych braków. Po sobocie
zyskaÅ‚a caÅ‚kowit¹ pewnoSæ, ¿e relacja, któr¹ zamierzaÅ‚a mu zdaæ, bêdzie prawd¹,
caÅ‚¹ prawd¹ i tylko prawd¹, i nie pozostawi najmniejszej w¹tpliwoSci. ZostaÅ‚a ju¿
przecie¿ przesÅ‚uchana przez najskrupulatniejszego na Swiecie sêdziego jej wÅ‚a-
sne sumienie.
PodszedÅ‚ prosto do niej, a ona podniosÅ‚a siê z Å‚awki. Oskar¿ony, proszê wstaæ,
pomySlaÅ‚a przelotnie; ale potem Ed uSmiechn¹Å‚ siê do niej i na widok tego uSmie-
chu uleciaÅ‚a z niej natychmiast wszelka trzexwoSæ mySlenia. PoczuÅ‚a, jak ogarnia j¹
dawne podniecenie, przyspieszaj¹c têtno i pêdz¹c z Å‚omotem krwi. Ed musn¹Å‚ j¹
wzrokiem niemal jak palcami, a ona wygiêÅ‚a siê jak kotka czuj¹c znów dreszcz,
który powêdrowaÅ‚ wzdÅ‚u¿ krêgosÅ‚upa pod tym niewidocznym dotkniêciem. Mimo
¿e brakÅ‚o jej tchu, nie opuSciÅ‚a oczu pod jego spojrzeniem, które zdawaÅ‚o siê zata-
piaæ w niej i unosiæ j¹, bezradn¹, a¿ pod niebo. PatrzyÅ‚ na ni¹ uwa¿nie, ale ciepÅ‚o.
No wiêc? spytaÅ‚a nadal bez tchu, ale pozornie spokojnie; sobotnie spo-
tkanie nie byÅ‚o przecie¿ przypadkiem.
W porz¹dku odparÅ‚ swobodnie.
Naprawdê?
Zdecydowanie.
104
JesteS pewien?
Najzupełniej.
Popatrzyła na niego badawczo.
Nie wydajesz siê zbyt& rozbity zawyrokowaÅ‚a w koñcu.
Lepiej nie przygl¹daj mi siê z bliska. Trzymam siê tylko dziêki plastrom,
którymi jestem pozlepiany.
PrzechyliÅ‚a gÅ‚owê na bok. Pod przylegaj¹cym do gÅ‚owy turbanem piêkne kon-
tury jej twarzy rysowaÅ‚y siê czystymi liniami, a szare oczy byÅ‚y równie jasne i przej-
rzyste jak niegdyS.
Wiêc to byÅ‚a& miÅ‚a niespodzianka? spytaÅ‚a niewinnie, jak gdyby nigdy nic.
JeSli do kogoS przemawiaj¹ niespodzianki.
A ta przemówiła?
Prosto do mózgu.
Nie spuszczała z niego wzroku.
-To ciê zabolaÅ‚o?
Bólu nie było. Raczej uczucie lekkiego oszołomienia, ale to przejdzie.
Oznaka szoku zdiagnozowała.
Wcale by mnie to nie dziwiło.
Twarz miaÅ‚ nieruchom¹ niczym pokerzysta, ale orzechowe oczy siê SmiaÅ‚y.
Zachichotała jak dziewczyna.
Nie mam pojêcia, czemu siê martwiÅ‚am oznajmiÅ‚a. MySlê, ¿e to nerwy.
Ty ich nigdy nie miaÅ‚eS. Tylko odwagê.
Jego oczy przestaÅ‚y siê uSmiechaæ.
A jednak wstaÅ‚aS, jakbyS siê spodziewaÅ‚a, ¿e zaraz ogÅ‚oszê wyrok. Uwa-
¿am, ¿e musimy porozmawiaæ serio, ale bez przesady, Saro. ¯adnego bicia siê
w piersi. JeSli chcesz dostaæ rozgrzeszenie, poszukaj sobie ksiêdza.
Słuchała z otwartymi ustami, zastygła z oburzenia i zdziwienia. Był nadal
bardzo uprzejmy, całkowicie swobodny, ton głosu nie uległ zmianie, ale wyczuła
w nim nieugiêtoSæ, to nieprzejednanie, które zyskaÅ‚o mu przydomek w czasie
wojny. WiedziaÅ‚, rozumiaÅ‚, akceptowaÅ‚, nie przejawiaÅ‚ têpego uporu, ale nie do-
puszczał, by nim manewrowano, popychano czy ustawiano w niewygodnej sytu-
acji. PrzypominaÅ‚ ¿elazny mur, zbyt potê¿ny, ¿eby go zniszczyæ, za wysoki i za
gÅ‚adki, ¿eby siê na niego wspi¹æ i o wiele za dÅ‚ugi, ¿eby go obejSæ. Nie byÅ‚o innej
rady, bêdzie musiaÅ‚a poszukaæ drzwi.
Przecie¿ nawet nie wiesz, co chciaÅ‚am ci powiedzieæ zauwa¿yÅ‚a rozs¹d-
nie, jakby chciaÅ‚a go udobruchaæ.
To prawda, ale znam ciê. Zawsze miaÅ‚aS sÅ‚aboSæ do melodramatów na trzy
mokre chustki z Joan Crawford w kreacjach od Adriana, poSwiêcaj¹c¹ siê nie-
ustannie dla takiego czy innego durnia. Nigdy nie lubiÅ‚em poSwiêceñ& i nie mo-
gÅ‚em znieSæ zapachu spalonego ciaÅ‚a.
ZobaczyÅ‚, jak ona sztywnieje, ale zanim zd¹¿yÅ‚a odsun¹æ siê od niego, on
przysun¹Å‚ siê bli¿ej i nachyliÅ‚ siê do jej policzka.
105
Za to ty pachniesz o wiele ładniej. Zawsze lubiłem twój zapach.
PatrzyÅ‚a w orzechowe oczy czÅ‚owieka, który tak sprawnie ustawiÅ‚ j¹ na wÅ‚aSci-
wym miejscu; mogÅ‚a tylko tam pozostaæ, nie miaÅ‚a innego wyjScia. PrzeÅ‚knêÅ‚a Slinê.
Och, Ed! zaprotestowaÅ‚a sÅ‚abo. Nigdy nie zdoÅ‚aÅ‚am ciê pokonaæ. Ro-
zeSmiaÅ‚a siê niepewnie i dodaÅ‚a: No i nic z mojej wielkiej sceny!
Nigdy nie przypominałaS Katharine Cornell, a próbowałaS dramatycznego
tonu wyÅ‚¹cznie wtedy, kiedy nie byÅ‚aS pewna mojej reakcji. Wiêc odprê¿ siê, a ja
zakoñczê twoje i swoje mêki. Przestañ siê martwiæ, Saro. Istnienie Jamesa jest dla
mnie dobr¹ wiadomoSci¹. Mo¿e trochê póxn¹, ale lepiej póxno ni¿ wcale. Wzru-
szyÅ‚ ramionami. Jak mo¿na têskniæ za czymS, czego siê nigdy nie miaÅ‚o? Dla
mnie najwa¿niejsze jest, ¿e przyszÅ‚aS, ¿eby mi o tym powiedzieæ, a nie sposób,
w jaki to zrobisz. JeSli chcesz, mo¿esz paradowaæ po ulicach z transparentem,
mnie jest wszystko jedno. Nie byłoby mi wszystko jedno, gdyby nikt mi o nim nie
powiedziaÅ‚ a ju¿ zwÅ‚aszcza ty. Przede wszystkim ty. Nigdy siê nie spodziewa-
Å‚em, ¿e mam syna, ale jestem piekielnie zadowolony, ¿e istnieje. A teraz mo¿esz
mi wyjaSniæ wszystkie szczegóły, wszystkie powody i nawet ubarwiæ je do woli.
Co do mnie, liczy siê tylko to, ¿e przyszÅ‚aS i jesteS, ¿eby mi o tym powiedzieæ.
OdzyskaÅ‚a ju¿ pewnoSæ siebie i odpowiedziaÅ‚a mu spojrzeniem na spojrze-
nie, stwierdzaj¹c dobitnie:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]