[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go, wyprosiæ krowê, lub konia dla zubo¿a³ego s¹siada, wszystkich ich tej nocy zimowej
ogarn¹³ sza³.
T³um krzycza³, wy³, gwizda³, Smia³ siê dziko, bezmySlnie.
Spogl¹daj¹c na szkar³atne p³achty p³omieni, z hukiem miotaj¹cych iskry i czerwone wê-
gle, na s³upy czarnego i bia³ego dymu, na lunê, pl¹saj¹c¹ na ciemnem niebie, s³uchaj¹c trza-
193
sku desek i krokwi, ¿a³osnego brzêku pêkaj¹cych szyb, czuj¹c na sobie gor¹cy dech ognia,
szybko po¿eraj¹cego star¹ siedzibê Bo³dyrewych, t³um przewala³ siê niespokojnie z miej-
sca na miejsce, kl¹³ i bluxni³.
JakaS starucha o nieprzytomnych oczach, w których biega³y krwawe odb³yski po¿aru, bez
przyczyny zakazuje jubkê wy¿ej kolan, z jazgotem przeraxliwym wykrzykiwa³a:
Palcie, palcie, ludzie Bo¿y! Gdy spalimy dom, ju¿ nigdy nie powróc¹ panowie!
Inna, rzygaj¹c ohydnemi s³owami, wtórowa³a jej:
Matko Przeczysta, Chryste Panie, pozwoliliScie mi do¿yæ dnia radosnego!
G³os jej za³ama³ siê w dymie gryz¹cym, wiêc pluæ zaczê³a i wyrzucaæ zgni³e, rozpustne
wyzwiska i przekleñstwa wSciek³e, do bluxnierstw podobne.
JakiS ch³op, bezmySlnie podryguj¹cy przed gankiem, nagle krzykn¹³:
Pan i pani przy oknie, ludzie prawos³awni!
Ogieñ dosiêgn¹³ ju¿ zamieszka³ej czêSci domu.
Bo³dyrew, porwawszy omdla³¹ z przera¿enia ¿onê, wlók³ j¹ ku wyjSciu. Drzwi by³y zata-
rasowane, narzucanemi przez ch³opów klocami drzewa. Nie móg³ wywa¿yæ ich stary pu³kow-
nik, wiêc krzes³em wybi³ szybê w sieni i zamierza³ t¹ drog¹ ratowaæ ¿ycie.
Ch³opi przygl¹dali siê miotaj¹cej siê przed oknem siwej g³owie Bo³dyrewa, podnosz¹cego
osuwaj¹c¹ siê ci¹gle ¿onê.
Do okna przyskoczy³ jakiS wyrostek i cisn¹³ w starca kamieniem. natychmiast zawy³ t³um,
zaskowyta³ i grad kamieni posypa³ siê na siw¹ g³owê i pierS, okryt¹ d³ug¹, srebrzyst¹ brod¹.
Bo³dyrew nagle znikn¹³. Widocznie upad³, zgodzony kamieniem.
W tej chwili z trzaskiem, zgrzytem i hukiem zawali³ siê pu³ap, wyrzuci³ wysoko, pod same
niebo s³upy iskier, p³on¹cych ¿agwi i wêgli.
Hurra a a! przenios³y siê nad t³umem radosne, triumfuj¹ce krzyki i brzmia³y d³ugo,
zag³uszane ³oskotem zawalaj¹cych siê belek i Scian.
Wyprowadzajcie konie! przebi³ siê przez zgie³k i ha³as przeraxliwy krzyk.
Wszyscy pomknêli ku zabudowaniom gospodarczym, lecz nie zd¹¿yli dobiec, bo stajnia,
kryta s³om¹, spichrz i drewniany barak z lokomobil¹, maszynami i narzêdziami rolniczemi,
zasypywane pal¹cemi siê ¿agwiami, odrazu stanê³y w p³omieniach.
Rozleg³ siê cienki, ¿a³osny kwik i trwo¿ne r¿enie koni, syk ognia, zgrzyt i trzask p³on¹ce-
go drzewa...
Ch³opska iluminacja , jedna z niezliczonych, któremi rozSwietlona by³a Rosja, przygas³a
dopiero o Swicie...
Ch³opi i baby, wymachuj¹c rêkami i krzycz¹c wzburzonemi g³osami, powracali do swoich
chat, pêdz¹c byd³o, zabrane z obory Bo³dyrewych.
Ech, Akimie Semenowiczu, weso³a nocka by³a! krzycza³ jednooki wieSniak, klepi¹c
wójta po ramieniu.
Czysta robota! odpar³, b³yskaj¹c ponuremi oczami. Wszystko docna po¿ar³y p³omie-
nie. Nic nie pozosta³o! Maszyn szkoda! Nowe, dobre by³y...
Ma³a bieda krótki ¿al! pisnê³a id¹ca obok kobieta, schylona pod ciê¿kim worem,
wypchanym zrabowanemi we dworze rzeczami. Nasze prawo teraz! Wszystko nale¿eæ ma
do ludu... Tak poucza³ towarzysz Gusiew!
Odczuwaj¹c nag³¹ i serdeczn¹ wdziêcznoSæ dla Stwórcy, wysoki wieSniak z opalon¹ brod¹,
zawo³a³ w uniesieniu:
194
Grub¹ Swiecê postawiê przed ikon¹ Sw. Miko³aja Cudotwórcy za to, ¿e bez ¿adnej przeszkody
zakoñczyliSmy sprawê raz na zawsze! Nasza ziemia, ca³a do nas nale¿y matka karmicielka!
Patrzcie tylko, aby spadkobiercy Bo³dyrewa nie powrócili odezwa³ siê ostrzegawczy
g³os. Oj, na Sybir pogoni¹ nas za tê noc, braciszkowie. Chryste Pani, zlituj siê nad nami,
obroñ rabów Twoich!
Ch³opi zaczêli ogl¹daæ siê bojaxliwie, ¿egnaæ i szeptaæ modlitwy.
Pos³ysza³ to Gusiew i, zsuwaj¹c czapkê na ty³ g³owy, krzykn¹³:
Nie bójcie siê, towarzysze! Nigdy nie powróc¹... Dla spokoju i pewnoSci wbijemy na
pogorzelisku pal z osiki. To ju¿ murowane nigdy nie powróci tu ¿aden Bo³dyrew!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]