[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krocza, że Cyprian był pewien, iż lada moment obfity
gejzer moczu wytryśnie mu czubkiem głowy.
-Chłopie, sikaj, bo będzie katastrofa. Ostrzegam po
przyjacielsku.
- Kiedy mama powiedziała mi, że nie wolno przy
nikim wyciÄ…gać pisiorka, żeby nie wiem, co siÄ™ dzia­
ło. - Ostatnie słowa wyrzucił już z siebie z płaczem, ale
Cyprian zdążył wepchnąć go do kabiny.
Mały lał i lał, a Cyprian raz jeszcze obiecał sobie, że
zawsze będzie się trzymał z daleka od kobiet, które
mają dzieci, od mężczyzn, którzy mają dzieci, i że sam
siebie niezwÅ‚ocznie porzuci, jeÅ›li tylko w jego życiu po­
jawi siÄ™ jakieÅ› dziecko.
Po kwadransie obaj zrelaksowani wkroczyli do jed­
nego z barów sushi w galerii handlowej. Na wszelki
wypadek Cyprian nie wybraÅ‚ tego najbardziej modne­
go. Chciał uniknąć dziwnych spojrzeń i niepotrzebnych
"
183
komentarzy. Od razu zrobiÅ‚o siÄ™ wesoÅ‚o, bo już na po­
czątku Gucio wypił duszkiem wodę imbirową służącą
do przemywania rąk i wrzucił do malowniczej sadzawki
z rybami dwie kulki zielonego chrzanu wasabi. Pioruń-
sko ostra przyprawa zmusiła pracowników restauracji
do natychmiastowej wymiany wody w zbiorniku. Nie­
stety, część rybek już do końca kolacji pływała do góry
brzuchem. Cyprian nie miał żadnych wątpliwości, że
usÅ‚użnie uÅ›miechajÄ…ca siÄ™ skoÅ›nooka obsÅ‚uga skwapli­
wie dopisze mu to do rachunku. Póki co postanowił nie
psuć sobie nastroju, tym bardziej że Gucio był nowym
miejscem oczarowany. Biegał po bambusowej kładce
między stolikami, na których paliły się aromatyczne
świece, i co chwilę wkładał nos w lilie wodne, pływające
wokół miniaturowej fontanny. Próbował też złapać za
ogon kolorowe ryby, ale na szczęście nie udało mu się
to, nawet z tymi nieżywymi. UspokoiÅ‚ siÄ™ trochÄ™, dopie­
ro kiedy z kuchni wyjrzał sam szef z wielkim tasakiem
w ręce. Cyprian poczuł się cudownie zrelaksowany,
ostatnio już zapomniał, co to znaczy bezinteresowna
radość życia. Kiedy teraz patrzył na małego chłopca,
któremu para paÅ‚eczek sprawiÅ‚a wielkÄ… radochÄ™, zatÄ™sk­
nił za samym sobą sprzed dwudziestu paru lat.
Włożył do ust nori z rybą maślaną i patrząc w okno,
od razu siÄ™ zadÅ‚awiÅ‚. Tuż za szybÄ… restauracji na pobli­
skim parkingu staÅ‚a Verena. W czerwonej skórzanej kur­
teczce do pasa i wąskich czarnych spodniach wyglądała
tak, że libido Cypriana gwałtownie zamanifestowało
swÄ… obecność. Nie byÅ‚a sama. KoÅ‚o niej dreptaÅ‚ jakiÅ› wy­
muskany typ, z daleka pachnący forsą. Poczuł maleńką
drzazgę zazdrości. Dziwna rzecz, niby nie byli już ze
184
sobÄ…, ale żadne nie chciaÅ‚o przed drugim otworzyć sze­
roko drzwi i wypuścić go na wolność...
Kto to, u diabła, jest? I dlaczego tak się pochyla,
kiedy do niej mówi? A ta Å›mieje siÄ™, jakby do wypu­
cowanego jaguara prowadzili ją wszyscy członkowie
Monty Pythona, a nie jeden nadęty nudziarz! Chwila!
Cyprian zerwał się od stołu, nie zważając, że Gucio
przed zjedzeniem dokÅ‚adnie wyjmuje z maków wszyst­
kie ziarenka ryżu i wrzuca je do imbryka z zielonÄ… her­
batą. Ponieważ kucharz z tasakiem znowu pojawił się
w polu widzenia, chÅ‚opiec przerwaÅ‚ na chwilÄ™ pasjonu­
jącą czynność i przeniósł swoją uwagę na restauracyjny
parking.
Scena, która siÄ™ wÅ‚aÅ›nie rozgrywaÅ‚a, miaÅ‚a swojÄ… za­
pierajÄ…cÄ… dech w piersiach dramaturgiÄ™. PoczÄ…tkowo
wszyscy - Cyprian, Verena i nieznajomy mężczyzna -
rozmawiali. Potem machali rękami, żywo gestykulując.
A na koniec wÅ›ciekÅ‚y pan machnÄ…Å‚ także gÅ‚owÄ… w kie­
runku brzucha Cypriana. Ten nakryÅ‚ siÄ™ nogami i po­
została dwójka odjechała luksusowym samochodem,
zostawiajÄ…c Cypriana rozkraczonego jak stara ropucha.
Gucio obserwował to z wypiekami na twarzy niczym
film, kiedy jednak Cyprian pozbierał się jakoś i wściekły
wsiadł do swojego samochodu, chłopiec wybiegł czym
prÄ™dzej z lokalu, prawie rzucajÄ…c siÄ™ na maskÄ™. Samo­
chód zahamował z piskiem opon, zabrał zapomnianego
pasażera i przejechaÅ‚ obok kelnera, który z daleka ma­
chał rachunkiem. A ponieważ powiada się:  Do trzech
razy sztuka", to lepiej, że Cyprian z Guciem byli już na
drugim skrzyżowaniu, kiedy kucharz z tasakiem po raz
trzeci wychynÄ…Å‚ z zaplecza.
185
jechali szybko i w milczeniu, bo w takich momentach
mężczyzni nie potrzebują słów. Chłopiec wsunął swoją
rączkę w dłoń kierowcy, a ten trzymał ją mocno i nie
wypuścił, póki nie dojechali pod dom.
Już od pewnego czasu kisił w sobie pomysł - zuchwały
i przewrotny. Na samą myśl, że może go wprowadzić
w życie, trząsł się cały z podekscytowania i... strachu. To
tak jak z małym dzieckiem, które uparcie wyciąga palec
ku garnkowi z wrzącą wodą, aż się poparzy. A mimo to,
nim Å‚zy obeschnÄ…, robi to znowu.
W turnieju po trzech obowiązkowych tańcach (tangu,
walcu angielskim i rumbie) przyszedÅ‚ czas na nieco swo­
body. Pozwolono zawodnikom zaprezentować własny
numer. Ustalili już z JadziÄ…, że to bÄ™dzie cha-cha. Za­
częli nawet przygotowania i szło im całkiem dobrze, ale
im dalej w las, tym więcej drzew wyrastało na drodze
Cypriana. Na każdym z nich widniaÅ‚ napis  stop" i ostrze­
żenie, że nie tędy droga. Bo przecież było coś, co chciał
zatańczyć najbardziej na świecie, na co czekał tyle lat,
co miało być symbolicznym ukoronowaniem jego drogi
przez ciernie ku odrodzeniu. Zawsze gdy tylko zaczynał
o tym myśleć, robił się nieznośnie egzaltowany i wpadał
w niebezpiecznie pompatyczny ton, który z każdego
uniesienia czyni jego karykaturÄ™. Dlatego szybko skie­
rował swe myśli ku mielonej wołowinie, przed chwilą
przyniesionej z delikatesów na rogu. Mięso leżało na
blacie, czekając, aż ciapowaty kucharz nada mu bardziej
konkretny kształt. Cyprian byt w kuchni kompletnie do
bani, jednak teraz musiaÅ‚ zrobić wszystko, by wykrze­
sać z siebie swój ukryty kulinarny instynkt. Zaprosił
na obiad Jadzię i Gustawa, i choć wcale mu na nich nie
zależało, zorientował się, że staje przy garach po raz
pierwszy od trzech lat.
Przełożył mięso do miski, przyprawił solą, pieprzem
i majerankiem. WbiÅ‚ surowe jajko - maÅ‚o nie zwymioto­
wał na widok białka - i zastygł nad masą z wyciskarką
do czosnku. Zaraz ocknął się, wyraznie zirytowany, że
może mieć w ogóle jakieś wątpliwości. Wcisnął jeden
ząbek, a potem jeszcze dwa. Przecież to oczywiste, że
nie zamierza się z nikim całować! To będzie po prostu
niezobowiÄ…zujÄ…ca, przyjacielska kolacyjka. Dobra, miÄ™­
so zostało okiełznane, tarte ziemniaki czekały na swoją
kolej tuż obok ugotowanego puree. Ile dodać tej mąki?
Pszennej czy ziemniaczanej? Cyprian grzebaÅ‚ w pamiÄ™­
ci, starajÄ…c siÄ™ odtworzyć rozkoszny smak z dzieciÅ„­
stwa, prześwietlić go i rozłożyć na czynniki pierwsze.
Przecież nie może ot tak, po kilku latach zdawkowych
kontaktów, zadzwonić do mamy i zapytać ją, jak się robi
kartacze. Te cudownie wielkie, nadziewane mięsnym
farszem kluchy. Cyprian głośno przełknął ślinę i zamknął
oczy. Natychmiast zobaczył ogromny półmisek, a na nim
pływający w tłuszczu, oblepiony rumianymi skwarkami
i spaloną na brąz cebulką przysmak z przeszłości. Otarł
oczy kuchennym fartuchem i niczym Kolumb odkrywca
zasiadÅ‚ do komputera, by przeanalizować strony po­
święcone potrawom regionalnym.
Za pięć czwarta Jadzia poprawiała Guciowi w windzie
wyjściowe ubranie, wyciągnięte na tę okazję z dna
kufra. Zadarty koniec aksamitnego kołnierzyka za nic
nie chciał się wygładzić i chłopiec wyglądał jak ósme
"
dziecko stróża. Jadzia miaÅ‚a na sobie amarantowÄ… su­
kienkę i sznur wielkich szklanych paciorków, które przy
każdym ruchu wydawały z siebie niepokojący dzwięk.
CzuÅ‚a siÄ™ równie idiotycznie jak jej syn. IrytujÄ…cy na­
szyjnik kojarzył się jej z tandetnymi koralikami, jakie
w latach siedemdziesiątych wszyscy nałogowo wieszali
w drzwiach na framudze. Te ze sztucznych kryształów
były najbardziej klawe i Jadzia, jako mała dziewczynka, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl