[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na koniec zapewniła jeszcze, że kocha ich bardzo i zawsze będzie ich
kochała, bez względu na to, co się wydarzy i jak potoczą się jej losy.
RS
52
Zakleiła kopertę i położyła ją na biurku. Trzymając płaszcz pod pachą, po
raz ostami rozejrzała się po swoim pokoju.
Nigdy przedtem nie wydawał jej się tak przytulny i ciepły, jak teraz.
Wszystko było tu takie ładne: lekkie mebelki, zwiewne zasłony nad dużymi
oknami, akwarele na ścianie. Jednego była pewna: żadnego pokoju nie będzie
już tak lubić.
Na specjalnej korkowej ścianie wisiały przypięte zdjęcia z czasów, gdy była
w szkole pielęgniarskiej. Każde z nich wyzwalało szereg wspomnień.
Spojrzała na jasnobłękitny telefon stojący na stoliku nocnym i na regał z
setkami książek.
Wiedziała, co zostawia za sobą, nie miała natomiast żadnego pojęcia o tym,
co czekają w przyszłości.
***
Nie było pożegnania. Drzwi do holu były zamknięte. Słyszała za nimi głosy
rodziców.
Zbiegła po schodach i wyszła na spotkanie rześkiego słonecznego dnia. Na
razie chciała zatrzymać jeszcze samochód. Pózniej, gdy już nie będzie miała
pieniędzy na jego utrzymanie, zwróci go ojcu.
Uprzytomniła sobie, że będzie musiała znalezć mieszkanie gdzieś w pobliżu
przychodni. Pojechała więc do dzielnicy graniczącej z Małym Chicago.
Architektura okolicznych budynków świadczyła o ich podeszłym wieku.
Ale mimo iż były stare i nienowoczesne, nie wyglądały bynajmniej na
zaniedbane. Wypielęgnowane trawniki i starannie przystrzyżone żywopłoty
sprawiały przyjemne wrażenie.
Becky nie zamierzała szukać miejsca w zwykłym pensjonacie. Dlatego też,
gdy zobaczyła w jakimś oknie szyldzik "pokój do wynajęcia", zatrzymała
samochód.
Staroświecki dzwonek odezwał się przeciągle gdzieś we wnętrzu domu.
Drzwi otworzyła kobieta wyglądająca na jakieś czterdzieści lat. W jej włosach
można było dostrzec wiele srebrnych nitek, a na delikatnej twarzy bruzdy
wokół ust i na czole.
Becky powiedziała:
- Przychodzę w sprawie pokoju.
Drzwi uchyliły się szerzej i Becky weszła do dużego przedpokoju. Dywan
na podłodze był wytarty, a tapety lekko wyblakłe. Ale wszędzie aż lśniło od
czystości, a w powietrzu nie wyczuwała nawet śladów owego
charakterystycznego, nieprzyjemnego odoru, będącego mieszaniną zapachu
RS
53
smażonego tłuszczu, pasty do czyszczenia mebli i mydła - woni tak często
spotykanej w ubogich domach.
Pani Forrester, tak nazywała się kobieta, wyjaśniła, że dopiero od niedawna
wynajmuje pokoje.
- Odkąd umarł mąż, muszę korzystać z tego dodatkowego zródła dochodu.
Trzeba wychować dwoje dzieci - westchnęła. - Mam dwa pokoje do wyboru.
Może je pani obejrzeć.
Weszły po schodach na górę. Pierwszy pokój, który pokazała jej pani
Ferrester, był większy od własnego pokoju Becky na Larchmere Street.
Cztery okna wychodziły na ogród i ulicę za nim.
"W zimie na pewno jest tu zimno" - pomyślała Becky. Wolała mniejszy,
który nadawał się wręcz idealnie dla samotnej dziewczyny. Był całkowicie
umeblowany, ale nie sprawiał wrażenia zagraconego.
- Czy mogę wprowadzić się od zaraz? - zapytała. - Czy wolałaby pani
zebrać o mnie trochę informacji?
Pani Forrester miała ciemne, spokojne oczy, którym na pewno niewiele
umykało.
- Myślę, że znam się trochę na ludziach, panno... Hazlett, czy tak? Zawsze
zdaję się na swój instynkt, a pani od razu mi się spodobała. Nie powiedziała
mi pani jeszcze, gdzie pani pracuje.
Becky powiedziała pani Forrester o swojej pracy u doktora Colemana.
- A więc jest pani pielęgniarką - powiedziała kobieta. - Jeszcze nigdy nie
słyszałam o pielęgniarce, która sprawiłaby kłopot swojej gospodyni. - Rzuciła
Becky przyjazne spojrzenie. - Czy będzie pani jadła śniadanie razem z nami,
panno Hazlett? I tak codziennie przygotowuję posiłek dla Billy ego, Carol i
Gramy, więc może pani przyłączyć się do nas. Jadamy zawsze solidne
śniadania, a oprócz tego mogę robić kanapki do pracy. To nie będzie dużo
kosztowało.
Becky z wdzięcznością przyjęła propozycję. O posiłkach jeszcze nawet nie
pomyślała. Ta oferta wydawała się idealnym rozwiązaniem.
Resztę dnia spędziła na urządzaniu się w swoim pokoju. Póznym
popołudniem pani Forrester zapukała do drzwi i zapytała, czy Becky zje z
nimi kolację.
- Jako gość - uśmiechnęła się serdecznie. - Pomyślałam sobie, że szybciej
zaaklimatyzuje się pani u nas, jeśli pozna pani wszystkich.
Rodzina Forresterów składała się z czterech osób: pani domu, dwojga
dzieci i teściowej. Becky od pierwszej chwili poczuła sympatię do ślicznej
RS
54
Carol, siedemnastoletniej dziewczyny, i jej młodszego o dwa lata brata.
Starsza pani była z kolei osobą kruchą, ale energiczną i inteligentną.
Nikt nie zadawał Becky niedyskretnych pytań, a rozmowa dotyczyła
głównie spraw ogólnych. Wielu ludzi uważa, że największą przyjemność
sprawiają pielęgniarce, rozmawiając z nią o swych dolegliwościach, tu jednak
nikt nawet o tym nie wspomniał.
Dopiero po kolacji Carol, idąc z Becky na górę, zahaczyła o ten temat.
- Chciałabym też zostać pielęgniarką. W przyszłym roku kończę szkołę.
Czy będę mogła kiedyś porozmawiać o tym z panią?
Becky oczywiście odpowiedziała twierdząco. Z ochotą porozmawiałaby z
nią nawet teraz, ale matka zawołała, że w kuchni czekają naczynia do mycia i
dziewczyna zbiegła szybko po schodach.
Samodzielne życie z dala od domu nie było wcale łatwe. W domu
Forresterów potraktowano Becky gościnnie i serdecznie. Miała szczęście, że
już za pierwszym razem tak dobrze trafiła.
Nawet jej sublokatorski pokój był znacznie przyjemniejszy niż się tego
spodziewała. Na stoliku nocnym stało radio, a obok leżało kilka książek.
Ponadto Mary Forrester zaproponowała Becky korzystanie z niewielkiej
biblioteczki, znajdującej się w salonie. Mogła korzystać z telewizora, gdyby
przyszła jej ochota.
Becky wzięła do ręki jedną z książek, ale zasnęła, nie przeczytawszy nawet
dziesięciu stron.
Obudziła się z uczuciem obcości. Minęła długa chwila, zanim zorientowała
się, gdzie się właściwie znajduje.
Niebo za oknem było szare i ciężkie od chmur. Ogarnęło ją przygnębienie.
Znikły gdzieś wczorajsze uczucia zadowolenia i wdzięczności. Pomyślała o
rodzinnym domu na Larchmere Street i poczuła się jak bezdomny, zagubiony
pies.
***
Dom Forresterów był oddalony od Fołger Street mniej więcej o milę. Mimo
iż w powietrzu czuło się zbliżający deszcz, Becky zdecydowała się pójść pie-
szo do pracy. Samochód stał w dużym garażu za domem, ale musiała uczyć
się radzić sobie bez niego.
W przychodni zjawiła się piętnaście minut wcześniej niż zwykle. Paul był
już na miejscu. Miał starannie wygoloną twarz i gładko przyczesane włosy,
ale wyglądał tak, jakby niewiele spał tej nocy.
RS
55
Powiedział, że do drugiej w nocy odwiedzał chorych. Sabina Houdachak
zapadła na śpiączkę cukrzycową, więc natychmiast zawiózł ją do szpitala.
Potem został przy niej, dopóki poziom cukru we krwi nie powrócił do normy.
- Zawsze istnieje duże zagrożenie życia, jeżeli chory na cukrzycę ma
jednocześnie słabe serce, tak jak pani Houdachak. Pani przyjaciel przysparza
mi dodatkowych kłopotów. Zachowuje się jak wariat i grozi mi Bóg wie
czym. Jest roztrzęsiony jak baba. - Nagle przerwał w środku zdania i przyjrzał
się uważnie Becky. - Ale co się z panią dzieje? - zapytał w końcu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]