[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wprawdzie zdrowy i silny, ale gdyby, nie daj Boże, jaki pożar się zdarzył...
***
Dochodzili już do pierwszych domów miasteczka. Odgradzały je od drogi drewniane
płotki, za którymi widać było kury i kaczki, gdzieniegdzie szczerzyły zęby grozne psy.
Wszędzie kręcili się nieznajomi ludzie, niektórzy - najwyrazniej nie mając nic pilnego do
roboty - siedzieli za stołami przy śniadaniu czy może poczęstunku dla sąsiadów.
Zapach chleba przypomniał Franciszce, że jest bez posiłku, jak rano każdej niedzieli.
Szybko odwróciła wzrok od bawiących się ludzi i pobiegła za ojcem, troskliwie
przytrzymując trzewiki.
Józef Lulewicz stał niedaleko, przed jakimś dużym domem z malowanymi
okiennicami.
- Zobacz, Franka - wskazał ogródek pełen dziwnych, szarozielonych świerczków. -
Mieszka tu Jakubowski, kupiec. Te cudaczne drzewa ma tylko dla ozdoby. %7ładnej z nich
korzyści, wcale prawie nie rosną i nic nie dają. Ani owoców, ani drewna na opał. Wydumka
tylko taka.
Franciszka czuła wielką wdzięczność wobec ojca, że nie tylko zabrał ją do miasta, ale
pokazywał i wyjaśniał to wszystko, na co sama nie zwróciłaby uwagi. Nawet o Antoninie
pomyślała z wdzięcznością. Macocha poradziła nie wkładać trzewików za wcześnie. I
słusznie, tylko niektóre ulice były wybrukowane, większość z nich tworzyła ubita ziemia,
miejscami dość nierówna. Gdyby Franciszka włożyła buty wcześniej, na pewno nie byłyby w
tak dobrym stanie, jak te zawieszone na szyi.
- Tatko? - spytała. - A skąd się bierze taka moc ludzi w mieście?
- Domów wiele, to i ludzi wiele odpowiedział Józef.
- Ale czemu wyszli wszyscy naraz? - dociekała Franciszka.
- Bo niedziela.
Franciszka oglądała się na mężczyzn i kobiety przechodzące ulicami, biegające dzieci,
niewiasty siedzące przed domkami na ławkach.
- Nie mają co robić, tatko?
W bocznej uliczce, na jakiejś wolnej posesji, Franciszka porządnie wytarła nogi w
trawie, założyła trzewiki i pewnym krokiem podążyła za ojcem w kierunku kościoła pod
wezwaniem Zwiętych Apostołów Piotra i Pawła. Strumyczki ludzi zdążały na rynek ze
wszystkich stron, w świątecznych ubraniach mężczyzni i kobiety, miejscowi i z okolicznych
wiosek. Na rynku strumyczki rozdzielały się na dwa kolejne: do kościoła i do cerkwi Za-
śnięcia Najświętszej Maryi Panny. Strumyk w kierunku kościoła był zdecydowanie większy,
oceniła Franciszka.
Przed kościołem stały powozy, którymi przyjechali na nabożeństwo państwo z
majątków położonych w parafii oraz chłopskie fury i bryczki zamożniejszych gospodarzy.
Witano się, kłaniano, pozdrawiano, a następnie mężczyzni odkrywali głowy i w skupieniu
szli do kościelnych wrót. Kobiety, w zapaskach, z kolorowymi chustkami na głowach,
wchodziły osobno.
Franciszka, przejęta swoim wyglądem i faktem posiadania trzewików, zauważała
tylko niektóre osoby. Wszystkie dziewczyny z okolicznych miejscowości występowały w
butach i świątecznych zapaskach, nie czuła się od nich gorsza.
Wewnątrz świątyni stanęła pomiędzy kobietami, po lewej stronie kościoła, chyba po
raz pierwszy tak blisko ołtarza. Nie musiała się wstydzić wyglądu, nie musiała też chować się
w kruchcie. Była zadowolona i trochę udawała, że wcale nie widzi spojrzeń, jakie rzucali na
nią mężczyzni, a czasem i kobiety. Wyglądała ładnie i choć strojem nie mogła się równać z
większością obecnych, była świadoma swojej wyższości w urodzie. Rozglądała się bez
większych ceregieli, nie uciekając wzrokiem, gdy kawalerowie, a i żonaci mężczyzni,
zatrzymywali na niej spojrzenia.
Ale gdy zagrały organy, natychmiast zapomniała o wszystkim. Nie było na świecie
nic piękniejszego niż muzyka organów w zabłudowskim kościele. Franciszka mogłaby
słuchać bez przerwy. Szczepan miał skrzypce i czasem słyszała, jak gra. I choć wtedy serce
jej miękło, gra skrzypiec była tylko namiastką wielkiej, prawdziwej muzyki. Franciszka
marzyła, że kiedy wyjdzie za mąż, już każdej niedzieli będzie chodziła do kościoła i słuchała
muzyki i pięknego śpiewu kościelnego chóru.
Do chóru należały dziewczyny z pobliskich miejscowości, nawet znacznie młodsze od
Franciszki. Ona nawet o tym nie myślała. Nie miałaby czasu przychodzić na próby. Pytała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]