[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale w naszym przypadku wysuwał się na plan pierwszy. Był jak z wolna nabrzmiewający wrzód,
który pewnego dnia musiał pęknąć. Wsiadając do samolotu, miałam niejasną nadzieję, że to cięcie
przyniesie ulgę nam obojgu. Pielęgniarka zapewniała, że ojciec będzie miał fachową opiekę. Być
może jej zręczne ręce umiały skrócić te wszystkie upokarzające czynności. Cierpiał na niekontrolo-
wany wyciek moczu, przerzut raka na pęcherz. Cudem udało mi się umieścić go w klinice urolo-
gicznej, gdzie dokonano zabiegu poszerzenia cewki, bez czego już by nie żył. Nie chciano go przy-
jąć, kolejka była długa, a on zle rokował, poza tym podeszły wiek. Przypadek raczej beznadziejny.
Poruszyłam niebo i ziemię. Bardziej ziemię. Sprawę załatwił jeden telefon. To, że kiedyś ojciec za-
prowadził mnie do nauczycielki muzyki, teraz miało mu przedłużyć życie. Trafiłam do dygnitarza,
który kiedyś był na koncercie w Wiedniu, otrzymałam tam nagrodę, a on jako rodak przyszedł
z kwiatami za kulisy. Wręczył mi swoją wizytówkę. Był melomanem na szczęście ojca. Wygrałam
dla niego życie na skrzypcach, a może tylko odroczenie& Nie sądzę, żeby był mi wdzięczny. Był
już zmęczony, ale nigdy nie posunąłby się do ostatecznego gestu. Przed takimi rozwiązaniami od-
czuwał wstręt. Raz jeden na ten temat rozmawialiśmy. Ja byłam zdania, że to mimo wszystko akt
odwagi, on, że tylko poniżającej człowieka rozpaczy. Powiedział, że ludzie skaczący z wysokości
już w następnej sekundzie tego żałują, ich lot ku śmierci nie jest niczym innym jak buntem wobec
własnej decyzji. Powiedział też coś takiego, że nigdy nie wiadomo, czy dzień, który chciało się so-
bie odebrać, nie miał być tym najważniejszym w życiu& Nawet w celi śmierci? spytałam.
Nawet tam odrzekł. Trzeba by się tam najpierw znalezć stwierdziłam zadziornie. Otóż to.
W taki sposób dowiedziałam się, gdzie spędził sześć lat swojego życia.
Któregoś dnia nieludzko zmęczona naszym teatrem śmierci, w którym oboje otrzymaliśmy
role przekraczające umiejętności aktorskie, zamknęłam się w łazience. Płacząc, powtarzałam:
Proszę cię, umrzyj&
Ja: Pani to jeszcze przeżywa.
A: Co dwie, trzy godziny zachodziłam do niego, by zmienić pościel lub go przebrać. W po-
koju unosił się odór moczu pomieszany z zapachem fajki, wychodziła z tego ohydna mieszanina.
Z chwilą przekroczenia progu męczył mnie odruch wymiotny. Próbowałam go w sobie tłumić, ale
on to widział. Na nieszczęście był jak dawniej spostrzegawczy, a nawet choroba jakby jego widze-
nie wyostrzyła. Nie miałam gdzie się ukryć, gdy mnie tak śledził. Jego wzrok był oskarżycielski.
Obwiniał nas oboje. Niczego mi nie chciał ułatwić; dręcząc siebie, jednocześnie dręczył mnie&
Ja: Dlaczego nie założono cewnika, to wiele mogłoby zmienić?
A: Był niecierpliwy, parę razy niechcący go wyrwał, a to stwarzało niebezpieczeństwo
krwotoku. Lekarz powiedział do mnie: Z pani ojca to niezły ogier i odłączył urządzenie.
Ja: A szpital?
A: Miejsce potrzebne było dla innych, a poza tym on nie czuł się tam dobrze.
Ja: Ale panią by to uwolniło.
A: To by mnie nie uwolniło od niczego. Jego cierpienie miało we mnie lustrzane odbicie,
niemal fizycznie je odczuwałam, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie przynoszę mu przez to
ulgi. Byłam tylko słabsza, mniej cierpliwa. Moja nadwrażliwość w naszym przypadku sprawiała
szkody. Gdybym była w stanie wyeliminować siebie, gdybym tylko jego widziała& dla mnie to
była mało komfortowa sytuacja, a dla niego umieranie. Mój egoizm wyszedł tej śmierci naprzeciw.
Ja: Niech mi pani pokaże te anioły.
A: Nie obchodzą mnie inni. Taka jego pozycja, kiedy podtrzymywał głowę, zsuwał się rę-
kaw i widziałam biedny kościsty łokieć. On mi teraz przebija serce. Bo przecież opuszczając ojca,
dokładnie wiedziałam, czym będzie dla niego obecność obcej kobiety&
Ja: Była pani dobrą córką.
A: Należałoby znać jego stosunek do kobiet, zawsze był szarmancki, puszczał je przodem,
odsuwał krzesło, całował w rękę bez względu na wiek i pozycję. Był taki do końca. Odkąd przestał
mnie traktować jak dziecko, wstawał, gdy wchodziłam do pokoju. Drżącymi rękami podawał mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]