[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zwiat się zmienia - odparła, bawiąc się w zamyśleniu sześcioboczną  stonogą  . - Przez cały
czas się zmienia.
- Tak - zgodził się z nią Jonny. - I to nie zawsze na lepsze. Pamiętam takie czasy, kiedy
organizowaliśmy wycieczki, na które lataliśmy tylko we dwoje, bez żadnych dzieci. Co
powiedziałabyś, gdybym zaproponował ci powrót tamtych dobrych czasów?
Chrys cicho parsknęła.
- Sądzisz, że rada umiałaby funkcjonować bez ciebie aż tak długo?
Skrzywił się, gdyż wyczuł w jej głosie krytykę.
- Jestem pewien, że tak - odparł, decydując się potraktować jej pytanie poważnie. - Corwin umie
już całkiem niezle pociągać za właściwe sznurki, a poza tym i tak nie sądzę, żeby w czasie
trwania wyprawy na Qasamę miało wydarzyć się coś ważnego. To najlepsza pora, żeby wyjechać
na wakacje.
- Chwileczkę - powiedziała, obdarzając go zdumionym spojrzeniem. - Jak możesz mówić o
wakacjach, kiedy nasi synowie będą narażeni na nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa?
- A dlaczego nie? - zapytał. - Mówiąc całkiem poważnie, nie widzę, co moglibyśmy dla nich
zrobić, będąc tutaj, nawet gdybyśmy wiedzieli, że dzieje się coś złego. A pamiętaj, że tego nie
będziemy wiedzieli, bo pomysł utrzymywania łączności promowej między nami a Qasamą
odrzucono już dawno temu, gdyż uznano, że to mogłoby być zbyt prowokujące. Z drugiej strony
uważam, że dobrze ci zrobi zajęcie się czymś, co pozwoliłoby ci nie martwić się o nich bez
przerwy.
Nieznacznym ruchem ręki wskazała na leżące przed nią podzespoły elektroniczne.
- Jeżeli t o nie pozwoli mi nie martwić się ciągle o nich, to nie wiem, czy będą mogły to zrobić
wakacje.
- To dlatego, że nie wiesz, o jakich wakacjach myślę - rzekł Jonny, modląc się w duchu, żeby
udało mu się ją przekonać. Gdyby przedstawił właściwie całą sprawę, mogłaby się zgodzić... a
świadomość tego, że postępują właściwie, była im obojgu bardzo potrzebna. - Myślałem o czymś
w rodzaju wycieczki, w trakcie której zatrzymywalibyśmy się często w różnych miejscach, żeby
sobie pospacerować bez pośpiechu po równinach czy lasach, może od czasu do czasu wykąpać
się lub popływać, o ile woda będzie ciepła. W towarzystwie, o ile będziemy go szukali, albo
sami, jeżeli uznamy to za lepsze wyjście. A przy tym będziemy mieli te same wygody, jakie
mamy w domu. No, co na ten temat sądzisz?
Chrys uśmiechnęła się.
- To brzmi jak propozycja odbycia jednej z tych wycieczek liniowcem pasażerskim wzdłuż
wybrzeża. Reklamowano je, kiedy byłam dzieckiem. Tylko nie mów mi, że jakaś przedsiębiorcza
dusza kupiła taki liniowiec o Troftów.
- No, niezupełnie - odparł. - Do tego jeszcze nie doszło. Czy pomoże ci, jeśli powiem, że
harmonogram tej wycieczki przewiduje odwiedzenie pięciu planet?
- Pięciu pl... Jonny! - wykrzyknęła Chrys, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Nie myślisz
chyba o... wyprawie rozpoznawczej?
- Jasne, że tak. A dlaczego by nie?
- Co to ma znaczyć  dlaczego by nie"? To powinna być przecież wyprawa naukowa, a nie
wypoczynek dla dwojga ludzi w średnim wieku.
- Tak, ale nie zapominaj, że wciąż jestem emerytowanym gubernatorem. Jeżeli Liz Telek umie
przekonać wszystkich, że w wyprawie na Qasamę powinien wziąć udział ktoś mający władzę, nie
widzę powodu, dla którego nie miałbym posłużyć się tym samym argumentem.
W twarzy Chrys drgnął nagle jakiś mięsień.
- Przyznaj się, już to wszystko zorganizowałeś? - zapytała podejrzliwie.
- Tak, ale polecę tylko wtedy, jeżeli i ty polecisz ze mną. Nie okłamałem cię, Chrys. Będę pełnił
tam tylko funkcję obserwatora, mogę doradzać lub decydować, o ile okaże się to konieczne, ale
poza tym nie zamierzam nikomu wchodzić w drogę. Tak że naprawdę dla nas dwojga będą to od
dawna zasłużone wakacje.
Chrys spuściła głowę i przez chwilę wpatrywała się w blat stołu.
- To będzie trochę niebezpieczne, prawda? - zapytała. Jonny wzruszył ramionami.
- Nie bardziej od życia w Arielu, kiedy się pobieraliśmy. Wtedy nie przejmowałaś się tym
specjalnie.
- Byłam o wiele młodsza.
- I co z tego? Dlaczego tylko Joshua i Justin mają cieszyć się życiem?
Spodziewał się wywołać u niej jakąś reakcję, ale wybuch jej głośnego śmiechu zupełnie go
zaskoczył. Wybuch szczerego śmiechu, spowodowanego autentycznym rozbawieniem.
- Jesteś niesamowity - powiedziała, obracając się na krześle i spoglądając na niego z udawanym
gniewem. - Czy nie powiedziałam ci przed chwilą, że mam zamiar się o nich martwić? Co to ma
być w końcu, bożonarodzeniowa wymiana zmartwień zamiast prezentów?
- A może upoważnimy Corwina, żeby martwił się za nas wszystkich? - zaproponował Jonny
pozornie poważnie. - Za obu braci rano, za rodziców po południu, a wieczorami będzie mnie
zastępował w martwieniu się o całą radę. Daj spokój, Chrys, to może być nasza jedyna szansa
ujrzenia miejsc, w których mogą żyć kiedyś nasze praprawnuki.
A przynajmniej jedyna szansa na to, byśmy byli razem - dodał w myślach - w ciągu tych trzech
lub czterech ostatnich lat, jakie mi zostały.
Na jej twarzy nie ujrzał żadnego śladu dowodzącego, że mogła wiedzieć, o czym myślał, ale po
jakiejś minucie westchnęła i kiwnęła głową.
- No, dobrze - powiedziała. - Zgadzam się. Polecę z tobą.
- Dzięki, kochanie - rzekł cicho Jonny.
Wiedział, że ta wyprawa nie zastąpi jej straty synów, którzy poświęcili się służbie dla
wszechświata... ale może towarzystwo męża, który tak często musiał przebywać poza domem,
chociaż w części będzie mogło wynagrodzić jej tę stratę.
Taką miał przynajmniej nadzieję. Mimo zapewnień, że wszystko będzie dobrze, wiedział jednak, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl