[ Pobierz całość w formacie PDF ]

już przesunąć.
* Może Sandroczka wezmie Maszkę chociażby na tydzień? * ostrożnie
zaproponowała Tania.
Ale Siergiej nie bardzo chciał zabierać córkę od  generałów", jak nazywał rodziców
żony, szkoda mu było matki, która dopiero co się wybudowała, nie mówiąc już o
tym, że  generałowie" mieli
ogromną daczę ze służbą, a Sandroczka * dwa pokoje z tarasem.
* Szkoda Maszki * westchnęła Tania i Siergiej ustąpił.
Wzięli w ciągu tygodnia wolne i o świcie wyjechali. Do generalskiej daczy jednak
nie dotarli: pijany kierowca ciężarówki wjechał na przeciwny pas i zderzył się z ich
samochodem, oboje zginęli na miejscu.
Pod wieczór tego samego dnia, kiedy Nika, przygotowawszy cały pułk lalek i mus
malinowy, była już porządnie zmęczona czekaniem na swoją najlepszą koleżankę
kuzynkę, przed bramą zatrzymała się generalska  wołga", wysiadł z niej niepokazny
generał i niepewnym krokiem ruszył w stronę domu.
Aleksandra zauważyła go przez przezroczystą zasłonę i wyszła na ganek, miała złe
przeczucia * razem z gęstniejącym zmierzchem nadciągało jakieś nieszczęście.
* Jezu, zaczekaj, nie zniosę tego, nie jestem gotowa...
I generał zwolnił krok. Czas też zaczął zwalniać i wreszcie się zatrzymał. Tylko
huśtawka z Niką wciąż się bujała w górę i w dół, wolniej, coraz wolniej.
Przed oczami Aleksandry przesuwał się fragment jej życia, z nią i Sierożą, a nawet z
jej pierwszym mężem, Aleksiejem Kiryłowiczem, kiedy mieszkali na stacji w
Karadagu. Niemowlę w rękach Medei, ich wspólny wyjazd do Moskwy w drogim
starym przedziale, pierwsze kroki syna na daczy w Timiriaziewie... Sieroża * w
kurteczce, ostrzyżony na łyso, przed pójściem do szkoły,
i mnóstwo innych zatartych w pamięci obrazków przewinęło się przed jej oczami, w
czasie gdy generał nieuchronnie się do niej zbliżał...
Dwa dni temu Sieroża wpadł do niej, prosząc, żeby wzięła Maszę na parę dni na
daczę do ich wyjazdu na Krym, pamiętała jego przepraszający uśmiech i jak
pocałował ją w zebrane w kok włosy:
* Dziękuję, mamusiu, tyle dla nas robisz... A ona tylko machnęła ręką:
* Bzdury, synku, opowiadasz. %7ładnej przysługi nie robię, po prostu kochamy
Maszkę...
Generał Piotr Stiepanowicz dotarł wreszcie do Aleksandry, zatrzymał się i z trudem
wycisnął z siebie drżącym głosem:
* Nasze dzieci... zginęły...
* A Masza? * zdołała zapytać Aleksandra.
* Masza jest na daczy... Jechali... żeby ją zabrać... * wysapał generał.
* Wejdz * rzuciła Aleksandra i on posłusznie wszedł za nią na górę.
Generałowa Wiera Iwanowna była w fatalnym stanie: przez trzy dni krzyczała jak
obłąkana zachrypniętym głosem, zasypiając dopiero po zastrzyku, ale biednej Maszy
nie spuszczała z oczu. Spuchnięta od łez przyprowadziła ją na pogrzeb, dziewczynka
od razu rzuciła się do Aleksandry i przez całą mszę stała przytulona do niej.
Wiera Iwanowna rzucała się półprzytomna na zamkniętej trumnie i w końcu zaczęła
wykrzykiwać urywane słowa z wołogodzkiego lamentu, które wyrywały się z samych
głębin jej prostej, zepsutej generalskim życiem, duszy.
Aleksandra stała ze skamieniałą twarzą, trzymając rękę na czarnej główce Maszy, po
bokach
stały dwie starsze córki, a Iwan Isajewicz z Niką z tyłu, jakby pilnował całej rodziny.
Stypę urządzono w mieszkaniu generała na nabrzeżu Kotielniczeskim. Wszystko,
włącznie z zastawą stołową, przywieziono z jakiegoś strzeżonego miejsca dla wysoko
postawionych osób. Piotr Stiepanowicz upił się do nieprzytomności. Wiera Iwanowna
cały czas żądała obecności Maszy, a dziewczynka nie mogła oderwać się od
Aleksandry. Przesiedzieli w ten sposób cały wieczór razem, dwie teściowe połączone
wspólną wnuczką.
* Sandroczka, zabierz mnie ze sobą, proszę * szeptała dziewczynka na ucho
Aleksandrze, ale ta obiecała generałowi, że nie odbierze im wnuczki, więc pocieszała
ją, obiecując zabrać, jak tylko babcia Wiera poczuje się lepiej.
* Nie możemy jej zostawiać samej * przekonywała Maszę, a sama tylko marzyła o
tym, żeby zabrać dziewczynkę do siebie na Uspieński.
To wtedy zauważyła na bladej twarzy wnuczki rozsypane rude piegi, rodzinne piegi
Sinopli, drobne dowody żywej obecności dawno zmarłej Matyldy.
* Trzeba Maszę stąd zabrać. Mogę pomóc * jak zawsze unikając intymnego  ty" i
oficjalnego  pani", nie nazywając jej ani Aleksandrą Gieorgijewną, ani Sandroczka,
wymamrotał Iwan Isajewicz, odprowadzając ją póznym wieczorem po stypie do
domu.
* Wiem, że trzeba, tylko jak? * tak samo wymijająco odpowiedziała Sandroczka.
Medea nie przyjechała na pogrzeb chrześniaka: adoptowana córka zmarłej Anieli,
Nina, leżała po ciężkiej operacji w szpitalu i Medea wzięła do siebie na lato z Tbilisi
jej dwie małe córeczki. Nie miała teraz z kim ich zostawić...
Pod koniec sierpnia Iwan Isajewicz zrobił płot, założył kraty na okna i wstawił
skomplikowany zamek do drzwi.
* Porządny włamywacz nie ma co tu szukać, a przed łobuzami ochroni.
Przez cały ten ciężki okres po pogrzebie nie odstąpił Aleksandry na krok * był to
początek ich wspólnego życia.
Ich stosunki jednak zostały na zawsze naznaczone tragicznym wydarzeniem i
wyglądało na to, że Aleksandra nie była już w stanie cieszyć się życiem, jak to robiła
od wczesnej młodości, nie patrząc na wojnę, pokój czy koniec świata.
Iwan Isajewicz nic ojej przeszłości nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Był zupełnie
innym człowiekiem niż jego żona i nie było w jego słowniku takich słów, a w
pamięci takich snów, jakie miała Aleksandra. %7łona była dla niego istotą wyższą,
świętą.
Nawet kiedy się domyślił, że ojcem jej młodszej córki Niki nie mógł być pułkownik
Kitajew, którego nazwisko nosiła, bo zginął cztery lata przed jej urodzeniem,
uwierzyłby raczej w niepokalane poczęcie niż w co innego.
Aleksandra, żeby nie burzyć jego zaufania, musiała wymyślić historyjkę o tym, jak
chcieli pobrać się z pewnym lotnikiem*oblatywaczem, a on się rozbił w przeddzień
ślubu zostawiwszy ją w ciąży.
Nie była to historia całkiem zmyślona * lotnik rzeczywiście istniał, uchowało się
nawet jego zdjęcie z żartobliwą dedykacją, i rzeczywiście miał pecha i rozbił się w
czasie ćwiczeń, ale nigdy nie zamierzał się żenić, ojcem Niki nie był i rozbił się
dopiero pięć lat po jej urodzeniu, Nika dobrze go pamiętała, bo zawsze przynosił
duże pudełka cukierków  Południowy orzech", które pózniej znikły ze sprzedaży...
Ale Iwan Isajewicz miał już taki stosunek do swej żony, że nawet w tym wątpliwym
epizodzie jej życia potrafił dostrzec zaletę * inna by na jej miejscu usunęła ciążę albo
zrobiłaby coś równie złego, a Sandroczka dziecko urodziła i wychowała, wszystkiego
sobie odmawiając... Był gotów osłodzić jej ciężkie życie na wszystkie możliwe
sposoby: kupował w sklepie Jelisiejewskim same dobre rzeczy, przynosił prezenty,
czasami niedorzeczne, dawał jej dłużej pospać rano... W intymnych stosunkach
doceniał sam fakt ich istnienia i w głębi swej prostej duszy uważał nawet, że jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl