[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Telefony od Jareda zamilkły. Przysłał jej za to kosz pomarańczy z
życzeniami powrotu do zdrowia.
Przekonał też pana Gelfina, który zaakceptował proponowane przez Lizzie
zmiany. Edward wrócił z inspekcji domu Lubbocka i domu w Santa Fe, a
Carleen zrobiła wielkie pranie i podkarmiła nieco Lizzie zapiekankami.
Tego ranka Lizzie poleciała do Austin, gdzie pozowała do zdjęć i przez
dwie godziny przyglądała się ludziom, zwiedzającym jej dom strachów. Po
południu spotkała się z przedstawicielami Richardson Mail, po czym ruszyła
na umówione wcześniej spotkanie z Jaredem. Niespodziewanie dojechała na
miejsce przed czasem.
Denerwowała się perspektywą spotkania z nim. Gdy był u niej w
mieszkaniu, zobaczyła znów takiego Jareda, jakiego wcześniej znała. Jareda,
którego poślubiła i któremu na niej zależało. Którego kiedyś kochała.
I nadal kocha.
Nie potrafiła dłużej ukrywać, że jest w nim znów śmiertelnie zakochana.
Nie pomagało przypominanie sobie, że Jared nienawidzi jej pracy. Jej głupie
serce nie chciało słuchać dobrych rad i ignorowało złe wspomnienia.
Lizzie wjechała wynajętym samochodem na parking przed kliniką.
Ucieszyła się, widząc ciężarówkę Rico. Obecność majstra oznaczała, że
drzwi są otwarte i że będzie mogła od razu przystąpić do pracy.
Teren wokół domu został uporządkowany. Uznała jednak, że przydałoby
RS
86
się nieco więcej światła. Szkielety, namalowane farbą fluorescencyjną na jej
czarnych tenisówkach, wyraznie lśniły. Był to nieomylny znak, że jest za
ciemno.
Westchnęła. Jeszcze tylko trzy dni i ona i Jared przestaną się widywać.
Zabraknie pretekstu, żeby porozmawiać przez telefon lub wsiąść do samolotu,
żeby się z nim spotkać.
Za kilka dni na zawsze zniknie z jego życia.
Prawdę mówiąc, nie było jej tam od ponad trzech lat, ale w głębi serca
nigdy się z tym nie pogodziła.
Stała w pobliżu drzwi wyjściowych, postanowiła więc z nich skorzystać.
Wewnątrz paliły się światła, ale pomalowane na matowy czarny kolor ściany
stwarzały wrażenie półmroku.
Lizzie podążała powoli w głąb budynku, sprawdzając krok po kroku jego
wykonanie. Zgodnie ze swym zwyczajem przeskakiwała przez czujniki,
chcąc uniknąć zbędnego hałasu.
Posuwała się bez pośpiechu przez poszczególne sale, zwracając uwagę na
jakość robót, proporcje, stan zaplecza.
Otworzyła drzwi prowadzące na zaplecze i weszła do pomieszczenia
obsługi. Wprawdzie robiło się coraz chłodniej, ale z doświadczenia wiedziała,
że będzie tam panował ścisk i upał.
Zrobiła adnotację dla Jareda, że należy zaopatrzyć obsługę w niewielkie
wiatraczki. Nie wiedziała tylko, gdzie je zamocować, by nie przeszkadzały.
Poszukała wzrokiem wąskich półek, które poleciła zainstalować w tym celu.
Nie zdziwiła się nawet, gdy ich nie znalazła. Ludzie rzadko potrafili pojąć, do
czego są potrzebne pewne rzeczy.
Przypomniała sobie nagle widzianą na parkingu ciężarówkę Rico.
Postanowiła poszukać któregoś ze stolarzy i załatwić z nim sprawę od ręki.
Otwierała właśnie drzwi na korytarz, gdy usłyszała jęki, podobne do tych,
jakie uruchamiał odpowiedni czujnik. Ruszyła szybko w stronę zródła
dzwięku. Nagle przystanęła. Wydawało jej się, że słyszy znajomy kobiecy
głos.
Lizzie wzruszyła ramionami i poszła dalej, machinalnie omijając czujnik
RS
87
na podczerwień, umieszczony przy wejściu do lochów. Ten głos, jakże był
podobny do głosu... Helen!
- Ach... Nie przestawaj... Nie drocz się ze mną. Dłużej już tego nie
wytrzymam!
Nie myliła się. To była Helen. Lizzie zamarła w pół kroku, słysząc głęboki
męski śmiech.
- Ależ tak! Tak! Naprawdę kocham cię!
Lizzie gwałtownie pobladła. W miarę jak oczy przyzwyczajały się do
półmroku, dostrzegała więcej szczegółów otoczenia. W jednym z lochów
ujrzała zarysy dwóch postaci. Jasne włosy Helen splatały się z gęstą czupryną
mężczyzny.
- Proszę, powiedz mi, że też mnie kochasz! - błagała Helen.
W odpowiedzi słychać było tylko niewyrazny szept, po którym nastąpił
gwałtowny wybuch radości ze strony Helen.
Lizzie otworzyła usta w niemym krzyku. Helen i Jared wyznawali sobie
miłość! Ogarnęła ją rozpacz.
Wiedziała oczywiście, że Jared i Helen są zaręczeni, ale po tym, jak
odwiedził ją, gdy była chora... po tym, jak przekonał jej klientów do jej
pomysłu... po tylu tygodniach współpracy... myślała... miała nadzieję...
To niemożliwe, by kochał Helen. Nie w ten sposób!
Tymczasem obie postacie połączyły się znów w namiętnym uścisku.
Lizzie poczuła, że robi jej się niedobrze. Zasłoniła dłonią usta, obróciła się
na pięcie i uciekła.
W całym budynku rozległo się elektronicznie sterowane wycie i
zawodzenie. Kobieta wrzasnęła. Mężczyzna zaklął.
Lizzie jęknęła. Nieopatrznie uruchomiła system czujników.
Niepewna, co dalej robić, przystanęła. Nagle uświadomiła sobie, że
ucieczka nie jest żadnym wyjściem z sytuacji. W ten sposób okazywałaby
tylko, jak bardzo to, co zobaczyła, ją poruszyło. Jared i Helen byli przecież
zaręczeni. Bez względu na to, jakie snuła marzenia, nie była już częścią jego
życia. Najwyższy czas, by się z tym pogodziła.
Poza tym i tak domyśla się, że to ona ich nakryła.
RS
88
Powinna wziąć się w garść i zaoszczędzić im zakłopotania.
Wzięła głęboki wdech i zawróciła.
- Bez obaw, to tylko ja - zaszczebiotała. - Przyszłam za wcześnie i
pomyślałam sobie, że sama zacznę inspekcję. - Nadstawiła ucha,
wychwytując szelesty i niespokojne szepty. - Przepraszam, że wam
przeszkodziłam. Skoro już tak się jednak stało, chciałabym pokazać coś
Jaredowi. Chodzi o półki na wiatraczki.
%7ładne nie odpowiedziało. Dopiero po chwili dostrzegła kątem oka
wyłaniającą się z mroku Helen.
- Ja... - wymamrotała Helen, zerkając w stronę lochu.
- Daj spokój, Helen. Nie ma o czym mówić - pospieszyła Lizzie z
zapewnieniem. Biedna Helen prawdopodobnie nigdy dotąd czegoś takiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl