[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jest piękna i dobra kobieta. Zapamiętaj ją pochyloną nad świecami przy szabasowym stole. Zabierz
ze sobą obraz jej miedzianych włosów i alabastrowej szyi .
Z takim obrazem dożyłem do dzisiaj.
Nie musiałem ich widzieć w getcie, transporcie, komorze gazowej.
 To po co pan chodził pod nasyp?  Chciałem ich zobaczyć.
Zapadło ciężkie milczenie. Było w nim słychać tylko tykanie zegara i poświstujący oddech
listonosza. ;
 Głupie milczenie, co?  odezwał się.  Człowiek w takiej chwili nie wie co powiedzieć.
Chciałem ich zobaczyć. To zrozumiałe. A pan nie chciałby zobaczyć matki?
No, ale zostawmy to, bo znowu trzeba będzie głupio milczeć.
Z tym Hendliszem, ojcem, nawiązałem kontakt listowny Pierwszy napisał. Każdy list to był
poemat. Wychwalał w nim Izrael od każdej strony. Jaki piękny, jaki sprawiedliwy, jaki czysty, jaki
nowoczesny... Przyznałem się do swojego pochodzenia, więc tym sposobem chciał mnie chyba
zachęcić do wyjazdu. Nie wiem. Nigdy nie napisał wprost.
 A inni spod nasypu?
 Inni? Skrzydlak otworzył cmentarz dla zwierząt. Zpi na pieniądzach, ale nie obraca ich na ludzki
pożytek. Dom wybudował z windą, sprowadza kobiety z miasta, bawi się... Pewnie chce tym
sposobem zagłuszyć duszę. Dostał wyrok za tamto. Odsiedział trzy lata.
Muszyńska... Tu nie ma wiele do opowiadania. Chałupina, chleb ze smalcem, ledwo pocukrzona
herbata, kościół, wyrzekanie na Skrzydlaka, znowu kościół  i tak dookoła. Płocha nie żyje od
czterech lat. Przed śmiercią trochę sfiksował.
Zrobił sztancę i sztancował na niej blaszki do łyżew. Potem chodził z pełnymi kieszeniami tego
żelastwa, zaczepiał dzieci i wciskał im to.
No i na koniec Władek Bożyk. Ten się w porę zreflektował. W osiemdziesiątym wyjechał do
Ameryki razem z córką. Ożenił się drugi raz, córka pokończyła uniwersytety. Dobrze im się żyje.
Czasem przyjdzie kartka...
 A pan?
 A ja? Czytam, czytam, czytam...
Był środek nocy. Uników milczał. Nie odezwał się nawet jeden parchaty kundel. Psy zwiedziały się
chyba o dziwnym cmentarzu i opuściły te strony.
Stanisław doszedł do rynku miasteczka. Stanął przy drewnianym, narożnym domu. Z głębi ulicy
nadjechało auto. Zwiatło omiotło ściany, wyjęło z ciemności stary szyld:
 Jan Płocha. Zakład szewski .
Drzwi były otwarte, choć zastawiała je żelazna, sztaba. Pojękiwały na starych zawiasach,
odmykając się i domykając bez ustanku.
Stanisław wszedł.
W środku nie było dość światła, ale ta drobina która dostawała się przez wybite okna, dawała
wystarczające poczucie beznadziei. Miejsce umarło razem z właścicielem.
Pod oknem stał ciągle graniasty warsztacik, przy nim zydel ze skórzanymi pasami w miejsce
siedziska, po bokach walały się zrzynki starej skóry, drewniane kopyta i papierowe szablony
cholewek.
Muskat sięgnął do najniższej szuflady.
Kiedy ją wysunął, od razu zobaczył tekturowe pudełko opasane gumką. Zdjął gumkę, wstrzymując
przy tym oddech. Otworzył.
Na dnie pudełka leżały dwie mosiężne blaszki Srula Hendlisza.
Ten list z Izraela, który dała mu Elka, nie był ważny. Romek Pomersbach zapraszał, dziękował za
książkę, chwalił. W liceum siedzieli w jednej ławce. Muskat jeszcze wtedy nie wiedział, że świat
jest podzielony na %7łydów i resztę.
Teraz leciał do Izraela. Nie miał ułożonych planów: Spotkania na stoisku targowym, podpisywanie
książek, rozmowy. Może Romek zabierze go tu i tam.
Nie zapamiętał niczego ważnego. Jakiś pierdolony banał. Pomersbach też banalny. Rozmowy o
książkach. Szkoda mówić. I to denerwujące żydłaczenie starców. Niby polski, ale jaki wkurwiający.
Nie zapamiętał niczego do tej pory.
To, co miał zapamiętać na resztę życia  dopiero się zaczynało. Taksówka zatrzymywała się w
Hebronie, przy domu starego %7łyda Pleszke Hendlisza.
Dom stał w szeregu z innymi domami. Był biały jak one, miał skrawek trawnika przed sobą i za
sobą. Dzień podchodził pod zmierzch, ale powietrze nie chciało się nasycić wilgocią. Było suche
jak pustynny piasek. Taki sam piasek rozsypał się pod sercem Muskata.
Nie wiedział jak wejść, jak zacząć rozmowę.
W tym samym czasie podobny piasek wysuszył oddech Pleszke Hendlisza, chociaż dom był dobrze
klimatyzowany.
Starzec przyglądał się Muskatowi przez szparę w roletach. Wyglądał dokładnie tak jak w książce.
 To będzie sucha noc  powiedział do siebie i poszedł otworzyć drzwi.
W niedługo po tym siedzieli w fotelach na trawniku za domem. Skrawek ziemi otoczony był gęstą
roślinnością. Cykady czepiły się jej tak zachłannie, że drzewa kołysały się, choć nie było wiatru.
Pleszke Hendlisz ściskał w garści blaszki z butów swojego syna Srula. Na twarzy nie było widać
wzruszenia. Na wzruszał się już w życiu dostatecznie. Teraz tylko myślał. Ważył w ciężkiej gło-
wie słowa Muskata, mierzył je z tym, co sam wiedział o sobie. W końcu odezwał się tak głucho, że
drzewa wokół znieruchomiały.
 Odebrał pan moje myśli. To wszystko. Ja w tym nie widzę żadnego fenomenu.
W osiemdziesiątym piątym zmarł na raka mój drugi syn Izaak. Przez krótki czas po jego śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl