[ Pobierz całość w formacie PDF ]

135
RS
zajmuje? Ale co ty tu robisz w taką pogodę? Przed chwilą rozmawiałam z
Jackiem, pytał o ciebie.
Dopiero teraz Liz zobaczyła ciężkie chmury zbierające się na horyzoncie.
Poczuła lekki dreszcz.
Jak mogła nie zauważyć zmiany pogody? To chyba przez ten ponury
nastrój.
 Chodz, zobaczysz się z wujkiem Ronem. Masz czas, żeby wypić z nami
herbatę?
 Bardzo chętnie.  Trzymając w ręce swoją torbę, szła za starą kobietą.
 I jak się czujesz?
 Jestem strasznie ociężała.
 Nic dziwnego. To już pewnie niedługo.
 Jeszcze trzy tygodnie.
 Aż tyle? Dziwne, bo dziecko jest już bardzo nisko. Ale przecież nie
muszę ci tego mówić.
 To chyba moja ostatnia wizyta u was przed porodem.
 Zdaje się.  Ciotka Peg otworzyła przed nią drzwi.  Idz dalej, ja się
muszę trochę umyć.
Liz przeszła przez mroczny korytarz i zatrzymała się na progu salonu,
patrząc na widok za oknem.
Wzgórza pokryte były burzowymi chmurami zasłaniającymi odległe
szczyty gór.
 Ron!  zawołała Peg z drugiego końca korytarza.  Zobacz, kto do
ciebie przyszedł.
Zza oparcia fotela wychyliła się pomarszczona twarz.
 Lizzie! Jak się ma moja ulubiona lekarka?
136
RS
 Zwietnie. A jak się ma mój ulubiony pacjent?
 Znakomicie. Jak stary oszust, przy którym wszyscy skaczą.
 Odpoczywa wujek tyle, ile trzeba?
Ciotka Peg wtoczyła do pokoju wózek z imbrykiem i filiżankami.
 A po co? Jeszcze będę miał na to czas.  Mrugnął do niej okiem.  Na
razie chcę się cieszyć życiem.
 I słusznie.  Pocałowała go w czoło.
Piła swoją herbatę, słuchając przyjemnej gadaniny staruszków.
 W przyszłym tygodniu mamy pięćdziesiątą trzecią rocznicę ślubu 
mówił Ron.
 Przecież ona wie. Nie pamiętasz, że poznała Jacka na naszej
pięćdziesiątej?
 To prawda.  Liz spojrzała na rozpromienione twarze swoich
mimowolnych swatów.
Czy ona i Jack dotrwają razem do takiej rocznicy? Jack. Nagle
zapragnęła znalezć się w jego objęciach.
 Pójdę już.  Odstawiła filiżankę na stolik. Wstała powoli z ciężkim
westchnieniem, bo w dolnej części ciała czuła coraz większe napięcie.
 Może zadzwonię po Jacka, żeby po ciebie przyjechał?
 Dziękuję, ciociu. Do domu mam niewiele więcej niż pół godziny.
 Raczej prawie godzinę. Ale chyba nie ma co się z tobą sprzeczać,
prawda? Położyłam ci na siedzeniu skrzynkę z jajkami i świeżymi warzywami.
Dałam ci też paczkę pieluch po moich wnukach. Zwieżo uprane i uprasowane.
To mały prezent dla dzidziusia  mówiła Peg, idąc z Liz do samochodu.
 Dziękuję bardzo. Powinnam go otworzyć przed odjazdem.
 Lepiej już jedz, bo pogoda się zmienia.
137
RS
Liz zawahała się, ale jakiś instynkt kazał jej szukać Jacka. Bardzo go
potrzebowała.
138
RS
ROZDZIAA PITNASTY
Jack podszedł do otwartych drzwi posterunku straży pożarnej. Nad
wzgórzami zawisły posępne zwały ciemnych chmur. Wąskie smugi wyblakłej
szarości opuszczały się groznie na ziemię. Powietrze było ciężkie i nie-
ruchome.
Odwrócił cię na pięcie i wrócił do środka.
 Jakieś wezwania?
 Nie.  Danny podniósł wzrok znad gazety.  Pytałeś pięć minut temu.
O co chodzi?
 O Liz.  Jack westchnął z niepokojem.  Pojechała do wujka Rona i
ciotki Peg.
Podszedł do dużej ściennej mapy. Uważnie śledził krętą drogę od Patrice
do domu wujostwa, przywołując w myślach najniższe punkty trasy. Wąska
droga przez pustkowie. Jedynym schronieniem była letnia chata Erniego
Thomasa w połowie drogi pomiędzy dwoma wąwozami. Jeśli Liz się tam
znajdzie, kiedy rozpęta się burza...
Gdzie ona, do diabła, może być?
 Zadzwoń do niej.  Głos Danny'ego wyrwał go z zamyślenia.
 Próbowałem parę razy.  Do ciotki Peg też, ale tam było ciągle zajęte.
Odwrócił się od mapy.  Jest poza zasięgiem albo ma wyłączoną komórkę.
Udało mu się za to dodzwonić do Patrice, więc wiedział,o której Liz od
niej wyjechała. Z pewnością do tej pory udało jej się dotrzeć do Rona i Peg. A
może nawet była już w drodze powrotnej.
Znów spojrzał na zegarek. Zwietnie. Minęło kolejnych dziesięć minut.
139
RS
Wydał z siebie pełne zniecierpliwienia sapnięcie i znów zaczął
wpatrywać się w mapę. Bezradność doprowadzała go do szaleństwa. Jeżeli Liz
wróci bezpiecznie do domu, to udusi ją własnym rękami za to, że tak się
narażała.
Dość tego. Nie może jedynie siedzieć i czekać. Zadzwoni jeszcze raz do
ciotki, a potem wyruszy na poszukiwanie Liz. Nagle na jego biurku zadzwonił
telefon.
Szybkim ruchem sięgnął po słuchawkę.
 Straż pożarna w Dustin.
 Jack?
 Ciocia Peg? Liz jest u was?  Z sąsiedniego pokoju dochodziły do
niego trzaski budzącego się radia.
 Właśnie w tej sprawie dzwonię.  Ciotka musiała być wyraznie
zdenerwowana, skoro nie zwróciła uwagi na jego oschłe powitanie. Poczuł
jeszcze większy lęk.  Niedawno od nas wyjechała, nie dało się jej zatrzymać.
Od pół godziny leje deszcz. Próbowałam wezwać naszego Iana, ale on jest
daleko na wzgórzach. Sam wiesz, co się dzieje w wąwozach podczas ulewy.
Martwię się o nią, bo do porodu zostało już jej niewiele czasu. Wprawdzie się
na nic nie skarżyła, ale nie wyglądała najlepiej.
 Właśnie wyjeżdżam, żeby jej szukać.
 No to jestem trochę spokojniejsza. Zadzwoń, jak ją znajdziesz.
 Na pewno, ciociu.  Odłożył słuchawkę i wybrał numer dyżurnego z
ochotniczej straży pożarnej.
 Jack?  W drzwiach stanął Danny. Trzymał w ręce plik kartek, a na
jego twarzy malował się niepokój.  Mówiłeś, że Liz pojechała do McLeodów?
 Tak.
140
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl