[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wodorosty i na pół zgniłe sitowie.
Dzielny Murzyn, który musiał się przedrzeć przez prawdziwą plątaninę roślinności, nie
zadał sobie trudu pozbycia się tej ozdoby. Wyglądał więc jak pozaziemskie, fantastyczne
stworzenie. Jeśli dodamy do tego jego ryki, wywracające się gałki oczne, jego potę\ne, błyszczące
uzębienie - to chyba trudno się dziwić, \e Ogallalla w pierwszej chwili zdrętwieli z przera\enia. W
następnej chwili Bob wpadł na nich, rycząc i wywijając maczugą jak prawdziwy Herkules. Cofali
się przed tym groznym zjawiskiem. A Murzyn przebił się przez gromadę i wpadł na wodza.
- Pan Marcin! Gdzie być dobry, miły pan Marcin? zawołał. Tu pan Bob, tu, tu! Zniszczyć
wszystkich Siuksów Ogallalla! Zmia\d\yć wszystkich du\o Ogallalla!
Hura! To Bob! krzyknął Davy. - Zwycięstwo! Hura, hura!
Tymczasem rozległo się wielogłose wycie, okrzyk wojenny Indian.
Polegał on na przerazliwym, ogłuszającym dzwięku "liiiiiiiiiih!" przy jednoczesnym
trelowaniu i uderzaniu się po wargach.
Ten dobrze znany i zapowiadający niebezpieczeństwo okrzyk wyrwał Ogallalla z
odrętwienia. Niektórzy zerwali się z miejsc i skoczyli do rzeki, skąd rozległo się wycie. Ujrzeli
Upsaroków i Szoszonów pędzących jak wicher. Ogallalla potracili głowy. Nie zdołali nawet
policzyć wrogów. Niepojęta śmierć obu wojowników, nagłe zjawienie się czarnego szatana
wywijającego maczugą i teraz znów galop wrogich Indian to wszystko wystarczająco wystraszyło
Siuksów Ogallalla.
Uciekać, uciekać! Ratuj się kto mo\e! - wrzeszczeli i rzucili się do rumaków.
Jemmy ścisnął kolanami swego starego kłusaka.
- Uwolnijcie się! Prędko na spotkanie zbawców! - zawołał głośno.
I ju\ jego długono\ny kłusak pędził, a za nim galopował muł z Długim Davy'm. Rumak
Franka, bez najmniejszej zachęty ze strony jezdzca, pomknął równie\ co koń wyskoczy. Trzęsienie
ziemi, postać Boba, ryki wojenne podnieciły wierzchowce do takiego stopnia, \e \aden Siuks nie
mógł ich zatrzymać.
Czy naprawdę \aden? A jednak znalazł się taki - był nim wódz Hong-peh-te-keh. Otrzymał
od Boba tak potę\ny cios, \e zwalił się na ziemię.
Na jego szczęście Murzyn nie obdzielił go drugim o podobnej sile, bo byłoby to ju\
śmiertelne uderzenie. Ujrzawszy bowiem swego pana na ziemi, ukląkł nad nim i zapominając o
całym świecie, zajął się dzielnym chłopcem.
- Mój dobry, dobry pan Marcin! - wołał wierny Murzyn. - Tu być mę\ny pan Bob! Szybko
odciąć rzemienie pana Marcina!
Wódz podniósł się i wyciągnął nó\, aby zabić Murzyna, ale w tym momencie usłyszał
wycie wrogów. Zobaczył, \e jego wojownicy bezładnie rzucili się do ucieczki, a jeńcy korzystając
z zamieszania ruszyli w kierunku nadchodzącej odsieczy.
Zrozumiał, \e on tak\e będzie zmuszony uciec. Czy teraz ma się wyrzec wszystkiego? O,
nie. W jednej chwili Cię\ki Mokasyn znalazł się w siodle. Co za szczęście, \e jego wojownicy
przymocowali strzelby do siodeł! Skierował się ku niedzwiedziarzowi, którego rumak stanął dęba.
Szybko złapał konia za cugle, krzyknął przerazliwie, aby rozpędzić swego rumaka i
pomknął wzdłu\ wybrze\a pociągając za sobą wierzchowca, a na nim związanego niedzwiedziarza.
Ogallalla byli przekonani, \e wybrze\e w górnej części jest wolne.
Je\eli uda się dotrzeć do grobowca wodza, to będą mieli naturalną osłonę nawet wobec
wielokrotnie silniejszego wroga. Wkrótce się przekonali, \e są w błędzie...
A poprzedniego dnia rano Old Shatterhand prosił Winnetou, aby z resztą wojowników
pojechał do Paszczy Piekła i tam go oczekiwał.
Wódz Apaczów opuścił obóz zaraz po wyjezdzie Old Shatterhanda.
Pędził tak szybko, \e ju\ póznym popołudniem dotarł do zachodniego podnó\a Gór
Kraterów; W górę prowadziła dolina, tym ciaśniejsza, im bardziej się stromo wznosiła. Przecinał ją
potok rwący na dół. Po wejściu na górę, wojownicy znalezli się w dzikim lesie, w którym jeszcze
nie postała ludzka noga.
Okazało się, \e Apacz znał dokładnie drogę. Jechał bezpiecznie, jak gdyby miał przed sobą
utorowaną ście\kę biegnącą między drzewami, najpierw ostro pod górę, potem równo, a wreszcie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]