[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że je znajdę.
Podniósł jej rękę do ust i ucałował. Simonet-ta zacisnęła palce na dłoni Pierre'a czując, że
nie może go opuścić.
Wiem, że łączy nas miłość, którą trubadurzy wysławiali w swoich pieśniach, miłość...
duchowa i... idealna powiedziała wreszcie Simo-netta.
Taka bowiem ty jesteś rzekł Pierre i dlatego muszę odejść.
Dziewczyna spojrzała na niego, jakby nie zrozumiała tego, co powiedział. Potem wydała
lekki okrzyk.
Musisz odejść?! zawołała. Nie możesz miiie opuścić! Proszę... proszę... nie
możesz tak mnie zostawić...! Jeśli hrabia...
Upewnię się, że hrabia nie będzie cię więcej prześladował. Moja najdroższa mała
Wenus, nie chcę cię zranić ani zepsuć, dlatego muszę odejść.
Nic... nie.... rozumiem.
Spojrzał jej w oczy, zmieszane i przerażone jaku dziecka.
Najdroższa, stanowisz nie tylko ucieleśnienie wszelkich pokus, lecz ponadto jesteś jak
ja pełna ideałów. Nie chcę cię zepsuć.
Ależ... dlaczego miałbyś mnie zepsuć? Czy... chcesz przez to powiedzieć, że... nasza
miłość jest... czymś złym?
Zanim zdążył dać jej odpowiedz, zapytała szybko:
Chyba nie jesteś... żonaty jak hrabia? Pierre potrząsnął głową.
Nie, nie jestem żonaty.
Simonetta zamilkła. Uświadomiła sobie nagle, że niczego bardziej nie pragnie niż zostać
żoną Pierre'a. Teraz zrozumiała, czym jest prawdziwa miłość. Doznała olśnienia.
Pokochała Pierre'a tak, jak ojciec chciał, by kochała człowieka, który zostanie jej mężem.
Kiedy poznała prawdę, uprzytomniła sobie, że ponieważ jest tym, kim jest, rodzina w
żadnym razie nie pozwoli jej poślubić biednego malarza. Od wczorajszego wieczoru aż do
tej chwili żyła w krainie czarów i nawet rano, gdy się przebudziła, nie zastanawiała się nad
konsekwencjami swego szczęścia i miłości, którą wzbudził w niej Pierre. Dlatego nie
myślała o małżeństwie i własnej przyszłości. Teraz była już pewna, że nigdy nie zazna
pełni szczęścia, jeśli nie będzie z Pierre'em. Jednak małżeństwo z artystą obce było
wychowaniu, które wyniosła z domu, i całemu życiu, jakie wiodła do czasu przyjazdu do
Les Baux. Stąd przez chwilę nie potrafiła oswoić się z tą myślą.
Simonetta milczała, milczał też Pierre. Utkwił wzrok w świątyni miłości, jakby miał
nadzieję, że budowla w jakiś sposób go natchnie i znajdzie rozwiązanie dręczącego go
problemu.
Cisza, jaka między nimi zaległa, stała się nie do wytrzymania. Simonetta ściskając dłoń
Pierre'a, jakby była liną ratunkową pośród rozszalałego morza, powiedziała:
Czy musimy... już teraz... podjąć decyzje? Wczoraj w nocy byłam bardzo szczęśliwa...
nie istniały żadne... kłopoty i... zmartwienia.
Martwię się o ciebie odparł Pierre. Przysiągłem sobie, że nie powiem ci, co do
ciebie czuję, i że nawet cię nie dotknę. Lecz to co się stało, wytrąciło mnie z równowagi.
Wstydzę się, że nie potrafiłem nad sobą zapanować.
Simonetta wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
Chyba... nie żałujesz, że... mnie pocałowałeś? spytała bardzo cicho.
W jej oczach odbił się ból, jakby nie mogła znieść tego, co nagle przyszło jej na myśl.
Nie, oczywiście że nie odparł szybko Pierre. Jeśli dla ciebie było to cudowne
przeżycie, wierz mi, że dla mnie było jeszcze cudow-niejsze.
To było tak wspaniałe... tak nieziemskie... Czułam się, jakbym się wznosiła do nieba i
przestała być człowiekiem, jakbym... została jednym z bogów Les Baux z czasów
rzymskich.
Ja też tak się poczułem rzekł Pierre.
Czy naprawdę nie mówisz tego jedynie po to, by... sprawić mi przyjemność?
Nie potrafię wyrazić tego, co czułem odparł artysta i nawet nie wolno mi tego
robić.
Dlaczego? Powiedz, proszę.
Dlatego że to oznacza staczanie się w niebezpieczną otchłań, z której muszę cię ratować
nawet przed samym sobą.
Głos Pierre'a był dla uszu Simonetty jak muzyka, jak bicie serca i blask słońca.
Nie mogę pojąć... dlaczego nie chcesz o tym mówić wyszeptała.
Pierre podniósł na nią wzrok i wydał ciche westchnienie.
Och, moja najdroższa Wenus, jesteś słodka, niewinna i czysta. Jak to możliwe, że
spotkałem kogoś takiego, by pozbawić go marzeń, wiedząc, iż nie jest w mojej mocy go
uszczęśliwić.
Simonetcie przyszło na myśl, że i ona jest bezradna wobec tego, co przyniesie im los, lecz
nie może wyjaśnić Pierre'owi dlaczego. Czy mogła pójść do ojca i powiedzieć, że Pierre
kocha ją, a ona jego? Książę natychmiast przestałby myśleć jak impresjonista i stałby się
na powrót arystokratą.
Musiała też przyznać przed samą sobą, że zwodziła nie tylko ojca, lecz także Pierre'a.
Uprzytomniła sobie, jaki żal czuliby do niej obaj mężczyzni i jak niewiele miałaby na
swoje usprawiedliwienie. Gorączkowo zastanawiała się, co robić, lecz znajdowała się w
stanie zupełnego oszołomienia. Wszystko stało się tak szybko, że nie potrafiła jasno
myśleć. Mogła jedynie starać się nie wypuścić z rąk swego szczęścia.
Pierre, proszę cię... proszę błagała czy nie moglibyśmy... tylko dziś... być
szczęśliwi i niczego nie postanawiać? Po prostu chcę być z tobą. Proszę.... powiedz, że ty
także chcesz być ze mną.
Wiesz, że tego pragnę odparł szorstko Pierre ale myślę o twojej przyszłości.
Ja też odrzekła Simonetta i dlatego chcę... muszę... jeszcze przez chwilę na ciebie
popatrzeć... proszę.
Czy to nam ułatwi rozstanie?
Simonetta chciała już spytać, dlaczego muszą się rozstać, lecz słowa uwięzły jej w gardle.
Oczywiście nie mamy innego wyjścia pomyślała. Lepiej więc będzie, jeśli nie
wyjawię mu, kim jestem. Wrócę z papą do Anglii i postaram się o nim zapomnieć.
Wiedziała jednak, że nigdy nie wymaże z pamięci Pierre'a. Kochała go i choć każdy
uznałby, że jest jeszcze młoda i wyleczy się z pierwszej miłości, Simonetta była pewna, że
tak się nigdy nie stanie. Coś jej mówiło, że miłość, jaką ona czuje do Pierre'a, zdarza się
tylko raz w życiu. Niezależnie od tego czy Pierre zdaje sobie z tego sprawę, ona do śmierci
pozostanie jego. Naraz zdało jej się, że takie rozmyślania ją przerastają, są zbyt
przerażające. W tej chwili liczyło się tylko to, że Pierre jest blisko i może go dotykać. Oby
nigdy nie nadeszło jutro!
Proszę cię, Pierre... proszę rzekła błagalnie bądzmy... szczęśliwi.
Mężczyzna oderwał zamyślony wzrok od świątyni miłości i spojrzał na Simonettę.
Wiesz, że cię pragnę.
A więc... zrób to, o co proszę... kocham cię!
Za sprawą słodyczy w jej głosie Pierre złamał swoje postanowienia. Otoczył Simonettę
ramionami i położył na trawie. Zaczął ją całować zaborczo, i namiętnie, zupełnie inaczej
niż zeszłej nocy. Nie był teraz bogiem, lecz mężczyzną, a ona kobietą, której pragnął i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]