[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Danni - wyszeptał ochryple. - Jestem przy tobie. Jestem tu.
Czarnoskóra sanitariuszka sięgnęła po kawałek gazy, przetarła pacjentce usta i
nos, po czym nasadziła z powrotem maskę tlenową. Widoczna pod maską twarz
odprężyła się; po chwili Danni otworzyła oczy - były obrzękłe, przekrwione - i
rozciągnęła usta w słabym uśmiechu.
- Matt... przyszedłeś. - Skrzywiła się z bólu. - Byłam taka głupia, Matt...
Przepraszam...
Pokręcił głową.
- Ciii. Nic nie mów, kochana. Po prostu oddychaj. - Gładził ją po czole. -
Oddychaj głęboko...
Posłuchała; zamknęła usta, oczy i przez kilka sekund leżała spokojnie,
wciągając w płuca czyste powietrze. Potem znów otworzyła oczy.
- Tak się poznaliśmy, prawda? - spytała cicho.
Na widok jej uśmiechu Matt poczuł, jak radość rozpiera mu serce.
- Tylko wtedy... - zakasłała - tylko wtedy ty miałeś maskę na twarzy.
Uścisnął mocno jej dłoń.
- Odpoczywaj, malutka. Oszczędzaj siły. Zaraz dojedziemy do szpitala.
Skinęła posłusznie głową, znów zamknęła oczy i przez chwilę oddychała
spokojnie, długo jednak nie wytrzymała.
- Co sobie o mnie pomyślałeś? - spytała, napotykając jego przenikliwe
spojrzenie.
- Kiedy? - Zmarszczył czoło.
- No wtedy. Kiedy się poznaliśmy.
Uśmiechnął się, nie tyle na wspomnienie tamtego wieczoru, co z radości i ulgi.
Cieszył się, że Danni żyje, że nie jest na niego zła, że chce z nim rozmawiać.
- Pomyślałem sobie - czubkami palców delikatnie odgarnął jej z czoła kilka
kosmyków - że piękniejszej istoty w życiu nie widziałem.
- 212 -
S
R
- Akurat.
Patrząc jej głęboko w oczy, skinął z powagą głową, po czym pochylił się i
pocałował w brudną, ze smugami sadzy skroń.
- Kocham cię, maleńka.
Objęła go za szyję. Wzruszenie ścisnęło jej gardło.
- Myślisz, że dziecku nic się nie stało?
Położył rękę na jej brzuchu, poniżej pępka, który tak lubił całować.
- Na pewno nic. Jest cała i zdrowa. Przyrzekam ci.
- Cała i zdrowa? A nie cały i zdrów?
- Dziewczynka, chłopczyk... co za różnica? - odparł, gładząc ją lekko po
brzuchu. - Ważne, że dziecko jest nasze.
Zacisnęła powieki.
- Nie opuszczaj mnie, Matt - szepnęła. - Nie zostawiaj...
- Wiesz, że tego nie zrobię. Nigdy.
- Jeśli matka się dobrze czuje, dziecko na ogół też - wtrącił zdecydowanym
tonem sanitariusz, który dotąd siedział tak cicho, że Matt niemal zapomniał o jego
obecności.
- Zaraz będziemy na miejscu. Zbada cię lekarz...
- Daleko jeszcze?
Matt wyjrzał przez okno; jego oczom ukazał się czerwony napis nad izbą
przyjęć szpitala Zwiętego Krzyża.
- Właśnie dojechaliśmy.
Ponownie uścisnęła go za rękę. Uścisk miała słaby, ale to mu nie
przeszkadzało. Ważne było to, że Danni, jego ukochana Danni, żyje.
- 213 -
S
R
Rozdział 22
Kilka następnych dni było niezwykle wyczerpujących dla nich obojga, głównie
z powodu nadmiaru emocji, jakich doświadczali; bezbrzeżna radość mieszała się z
tęsknotą, a tęsknota z niecierpliwością.
Radość czuli na samą myśl o tym, że Danni nic nie dolega, że wyszła z pożaru
bez poważniejszych obrażeń. Owszem, miała parę siniaków, kilka zadrapań, a dym,
którego się nawdychała, spowodował zapalenie oskrzeli, które trzeba było leczyć
antybiotykami, ale to właściwie wszystko. Podczas badania pacjentki doktor Stone
zdołał nawet uchwycić bicie serca płodu. Wsłuchując się w ten cudowny, rytmiczny
dzwięk, Danni z Mattem trzymali się za ręce, a w oczach kręciły im się łzy.
Jeśli chodzi o tęsknotę... pragnęli być sami, we dwoje, dotykać się, tulić,
całować, póki jednak Danni leżała w szpitalu, nie było to możliwe. Mimo to Matt
ciągle przesiadywał u niej w pokoju, opiekował się nią, gładził czule po twarzy, po
rękach. Pozamieniał się z kolegami na dyżury, żeby tylko być blisko ukochanej.
Nazajutrz po pożarze, kiedy Danni obudziła się rano w szpitalu, ujrzała Matta,
który spał na krześle, z głową opartą na poręczy łóżka. Przyglądając mu się z
czułością, wyciągnęła rękę i delikatnie pogładziła go po ciemnej czuprynie. W tym
momencie uprzytomniła sobie, jak bardzo się myliła, myśląc, że może żyć wyłącznie
pracą. Zrozumiała, że bywają ludzie samotni, przez nikogo nie kochani, ale tylko
głupcy zamykają się w sobie i nikomu nie chcą ofiarować miłości.
Jeśli chodzi o niecierpliwość - głównie to ona się niecierpliwiła. Rola pacjentki,
która biernie leży w łóżku, w dodatku we własnym szpitalu, słuchając zaleceń
opiekującego się nią doktora Stone'a, bardzo jej nie odpowiadała. A najważniejsze
zalecenie Stone'a brzmiało: odpoczywać.
- Równie dobrze mogę odpoczywać w domu - zaprotestowała drugiego dnia,
kiedy przystanął nad jej łóżkiem podczas porannego obchodu.
- Doktor Goodlove, chyba pani zapomina, że ja też jestem lekarzem. Nie
wierzę, żeby jakikolwiek lekarz z własnej nieprzymuszonej woli potrafił leżeć
bezczynnie. Jeszcze jeden dzień w szpitalu na pewno pani nie zaszkodzi - rzekł Stone
- 214 -
S
R
z uśmiechem. - Może jutro puszczę panią do domu; pod warunkiem, że przez kilka dni
nawet nie pomyśli pani o pracy.
- A kto się zajmuje moimi pacjentami? - spytała zaniepokojona.
Bała się, że Bryant, a przecież postanowiła sobie, że choćby miała zaharować
się na śmierć, nie pozwoli łajdakowi zbliżyć się do żadnej swojej pacjentki.
- Ja - odparł Stone. - Proszę się o nic nie martwić... Chociaż muszę przyznać -
dodał po chwili - że miło będzie znów panią zobaczyć na oddziale. Wie pani, że
doktor Bryant też jest na zwolnieniu? Podobno się pośliznął i złamał sobie nos.
W tym momencie do pokoju wrócił Matt, który parę minut wcześniej udał się
do szpitalnego bufetu na śniadanie.
- Dzień dobry - powiedział do Stone'a, stawiając na stoliku kubek gorącej
czekolady dla Danni.
- Matt, to jest mój lekarz i szef, doktor Kenneth Stone. Panie doktorze,
przedstawiam panu Matthew Creeda, mojego... narzeczonego.
Doktor Stone wyciągnął rękę.
- Ach tak. - Uśmiechnął się szeroko, widząc koszulkę z nadrukiem straży
pożarnej. - To pan uratował z płomieni naszą panią doktor.
- Tak - odparł Matt.
Spoglądając czule na Danni, odgarnął jej za ucho kosmyk włosów. Podniosła
głowę i uśmiechnęła się marzycielsko.
- No cóż. Jesteśmy panu ogromnie wdzięczni - kontynuował Stone. - Doktor
Goodlove jest nie tylko jednym z naszych najlepszych lekarzy, ale również jednym z
najbardziej przez wszystkich kochanym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]