[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pojawi się jeszcze kiedyś na plotkarskich kolumnach. Nie będę więcej rozmawiać z żadnymi
zdziczałymi, sfrustrowanymi kobietami!
- Dobrze - próbowała ją ułagodzić Carey. - Ale one nie są wszystkie takie same. To nie jest aż tak
straszne. Ludzie będą pamiętać, że trafili na twoje nazwisko, a nie co o tobie napisano.
- To ty tak uważasz - krótko odpowiedziała Sunday. - Ja zawsze zapamiętuję o czym czytam, a
pomijając to wszystko, jak według ciebie Claude będzie się czuł?
- Claude nawet tego nie zobaczy, chyba że ty mu pokażesz.
Tego wieczoru Sunday poszła na kolację z Branchem. Zabrał ją do ich ulubionej restauracji ze zdrową
żywnością. Kiedy byli przy kawie pojawił się Max Thorpe, pulchny, z czerwoną twarzą i rzadkimi,
rozjaśnianymi blond włosami. Ciepło przywitał Sunday i przysiadł się.
- Powiedziałem ci, że wpadniemy do ciebie pózniej - odezwał się zirytowany Branch.
- Wiem, wiem, ale nie mogłem doczekać się spotkania z piękną Sunday Simmons - odpowiedział Max z
entuzjazmem. Jego wodniste oczy przemknęły po lokalu i zatrzymały się na Branchu.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
Branch, wściekły, pokręcił głową.
- Idzie mu tak dobrze. - Max poklepał dłoń Sunday.
- Tak, wiem - uśmiechnęła się. - Myślę, że serial telewizyjny naprawdę mu pomoże.
- Czy powiedział ci, że wprowadza się do mnie? Byłby głupi płacąc tyle pieniędzy za hotel, podczas gdy
ja mam taki duży dom.
- Max przełożył rękę z dłoni Sunday na dłoń Brancha i nie cofał jej.
- Czasami przyprawia mnie o uczucie samotności. Miło będzie mieć w nim jakieś towarzystwo.
Branch rozpaczliwie spojrzał na Sunday. Wyczuła napięcie między nimi i zasłoniła się ziewnięciem. -
Przepraszam was, ale myślę, że czas na mnie. Jutro zaczynam wcześnie rano.
- Nie chcę, żebyś sama wracała na plażę - wymamrotał Branch. - To miasto roi się od wariatów.
- Nie wygłupiaj się. Mam absolutnie niezawodnego, wynajętego forda z pełnym bakiem i obiecuję
zamknąć wszystkie okna i zablokować drzwi.
Branch chrząknął i poprosił o rachunek, który uregulował Max.
Wyszli na parking, z którego Branch odjechał z Maxem jego białym rolls-royce'em, a Sunday ruszyła w
kierunku plaży jasnoniebieskim fordem. Jechała szybko środkowym pasem, nie rozglądając się, dopóki
nie stanęła na światłach. Wystarczyło spojrzeć w prawo lub w lewo, żeby natknąć się na spojrzenie
mężczyzny, który z miejsca przyjmował to jako zaproszenie. Los Angeles jest miastem, w którym
kobiety, zwłaszcza takie jak Sunday, rzadko jeżdżą same póznym wieczorem.
Claude nie zadzwonił i martwiła się o niego. Nie była nawet pewna, którego dnia powinna się go
spodziewać. Myślała o Branchu i Maxie, Carey i Marshallu.
Nie zauważyła jadącego za nią starego, szarego buicka z tablicą rejestracyjną zachlapaną błotem i
kierowcą ukrywającym się za ciemnymi okularami.
Była zbyt głęboko zamyślona, żeby zauważyć cokolwiek. Nawet wtedy, kiedy zjechała na pustą drogę
do plaży, a buick był tuż za nią.
40
- Jak długo tu jesteś? - zapytała Natalie, a uprzejmy glos z trudem ukrywał wstręt, jaki czuła do chudej,
bosonogiej dziewczyny, którą Charlie przyprowadził na kolację.
Philipa ziewnęła szeroko, nie zasłaniając dużych ust ręką, ale pozwalając wszystkim obejrzeć swoje
migdałki. - Wystarczająco długo - odpowiedziała matowym głosem, z lekkim północnym akcentem.
Zmusiła Charliego do obietnicy, że przedstawi im ją dopiero po kolacji. Chciała mu udowodnić, że
zachowanie ludzi zmienia się, gdy tylko usłyszą, że jest utytułowana.
Natalie zakrztusiła się koktajlem z krewetek. Za kogo ta mała suka się ma? Wynalazek Charliego z
jakiegoś idiotycznego spotkania hippisów, na które jednak pojechał.
- Podoba mi się twój strój - zauważył Clay. - Bardzo ładny, bardzo niezwykły.
- Dzięki. - Philipa odwdzięczyła się rzadkim uśmiechem. - Znalazłam go na straganie ze starymi
ciuchami na Portobello Road.
Miała na sobie znoszoną, prawie przezroczystą sukienkę. Tu i ówdzie ozdobiona była koronkowym
haftem, a z przodu rozchodziła się aż do pasa. Jej małe piersi były zakryte, z wyjątkiem momentów,
kiedy wyciągała rękę po kieliszek z winem. Clay wpatrywał się w nią zafascynowany.
- Jak udał się koncert? - zapytała Natalie. - Słyszałam w wiadomościach, że jakaś dziewczyna urodziła
tam dziecko  serdecznie poklepała swój zaokrąglony brzuch. - Musiało to być dla niej straszne.
- Jeszcze straszniejsze dla obserwatorów, podejrzewam - powiedziała Philipa, wyjmując z ust krewetkę,
której przyjrzała się dokładnie, po czym odłożyła ją na brzeg talerza.
- Czy coś jest nie tak? - zapytała Natalie, kiedy zaniedbana dziewczyna zrobiła to samo z drugą
krewetką.
- Wydaje mi się, że są nieświeże - bezceremonialnie odpowiedziała Philipa.
Wszyscy przestali jeść, a Natalie rzuciła jej piorunujące spojrzenie. Jeżeli było coś, czego nie znosiła,
było to marnowanie żywności.
- Nie mogą być nieświeże - powiedziała szybko. - Sama kupiłam je w sklepie dzisiaj rano.
Clay odsunął swój talerz. - Lepiej nie ryzykujmy, kochanie. Oczy Natalie wypełniły łzy gniewu.
- Co mamy na następne danie? - zapytał Clay.
- Pieczeń z jagnięcia. - Natalie była cała spięta.
- Ach, moi drodzy - powiedział Clay - teraz Allenowie uraczą was zjełczałą pieczenia z jagnięcia - zawył
ze śmiechem.
- Nie jesteś zabawny - chłodno odezwała się Natalie, zebrała stertę naczyń i szybko wyszła z pokoju.
- Nie wiem, co się z nią dzieje - ponuro stwierdził Clay.  Jest ostatnio tak cholernie wrażliwa.
- Jest w ciąży - spokojnie powiedział Charlie. - Kobiety zawsze stają się drażliwe, kiedy są w ciąży.
Przez moment wspomniał Lornę, kiedy nosiła ich dwoje dzieci. Był to najszczęśliwszy czas w jego życiu.
Była miła, ciepła i czuła. Ciężarne kobiety były piękne. Poszedł za Natalie do kuchni.
Philipa próbowała urwać skórę przy paznokciu, a Clay napełnił jej kieliszek winem.
- Gdzie spotkaliście się z Charliem? - zapytał.
- Na orgii - odpowiedziała Philipa, po czym skupiła się na skórce.
Po kolacji przeszli do patio na kawę. Natalie była spokojna i szczęśliwa. Charlie był dla niej wyjątkowo
słodki. Jego niewiarygodna przyjaciółka popadła w godzinne milczenie.
Wyjaśnianie Allenom, że w rzeczywistości nazwisko Philipy brzmiało Lady Philipa Longmead, nie miało
sensu. Charlie był pewny, że dla nich nie będzie to miało żadnego znaczenia.
- Zatrudniłem dzisiaj szofera - powiedział Clay. - Miły, spokojny gość. Będzie woził Natalie. Lekarz
kazał jej przestać prowadzić, coś z plecami...
- Powinieneś był pozwolić mi z nim porozmawiać  powiedziała Natalie. - W końcu to ja będę spędzać z
nim większość czasu.
- Spałaś, kochanie. I tak powinniśmy się cieszyć, że go znalezliśmy. W dzisiejszych czasach to oni
zadają pytania. Będzie tutaj o dziesiątej rano, więc niedługo go poznasz. Nazywa się Herbert Lincoln
Jefferson. Co powiesz na to nazwisko?
Siedzieli w lamborghini przed domem rodziców Philipy.
- Nie spodobałam się twoim przyjaciołom, ale nic mnie to nie obchodzi - powiedziała.
- Cóż, nie byłaś uosobieniem wdzięku, chyba się zgodzisz? %7łeby powiedzieć Natalie, że jej krewetki są
nieświeże. Powinnaś była nie wspominać o tym.
- Dlaczego?
- Bo tak byłoby o wiele grzeczniej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl