[ Pobierz całość w formacie PDF ]

listopada, urodziny Jannie na początku grudnia, nieco pózniejsze urodziny Barry'ego, a
kończy triumfalnie Bożym Narodzeniem. W dniu urodzin Laurie'ego rozpakowywaliśmy
jeszcze książki i pamiętam, że jego goście jedli podwieczorek na tle stosu książek piętrzących
się pod ścianą jadalni. W dniu urodzin Sally dwaj faceci wiórkowali nam podłogi, w związku
z czym wszystkie meble z parteru przeniesione zostały do jadalni i przyjęcie dla Sally musiało
odbyć się w kuchni. Powiesiliśmy girlandy z papierowych kwiatów w poprzek wszystkich
drzwi, żeby goście nie zadeptali nam świeżo wylakierowanych podłóg, a z sufitu kuchni
zwiesiliśmy lizaki i balony. Kiedy nadeszły urodziny Jannie, jadalnia nadawała się już
wprawdzie do użytku, ale wszystkie krzesła były u tapicera, wobec czego goście Jannie
musieli siedzieć na podłodze jak na pikniku. Barry był jeszcze za mały na przyjęcie
urodzinowe, co się dobrze składało, bo hydraulicy właśnie zamknęli wodę, wyjęli wannę z
parterowej łazienki i ustawili ją prowizorycznie w gabinecie męża. Mąż wpadł w nią tej samej
nocy, gdyż nie mogąc spać, udał się do gabinetu po książkę. Ponieważ w tym roku urodziny
Barry'ego zbiegały się ze Zwiętem Dziękczynienia i robotnicy nie pracowali w czasie
weekendu, wanna stała w gabinecie od środy do poniedziałku. Okazało się, że wanna jest
najpraktyczniejszym pojemnikiem na śmieci i papiery, jaki sobie można wyobrazić, ale w
poniedziałek robotnicy powrócili do pracy i zainstalowali ją z powrotem w łazience. Barry
dostał w prezencie niebieskiego pluszowego niedzwiadka i nazwał go Dikidiki.
W nowym domu znajdowało się świetne miejsce na choinkę, ustawiliśmy ją mianowicie
w wykuszu okna bawialni i już z chwilą przekroczenia przejazdu kolejowego widać było
płonące kolorowe lampki. Tuż za stodołą był doskonały, bo łagodny zjazd saneczkowy dla
Jannie i Sally, Laurie szedł z kolegami na pobliskie wzgórze. Na Boże Narodzenie
sprawiliśmy sobie kamerę filmową i projektor. Nakręciłam film ukazujący Barry'ego w
różowym kombinezonie, spadającego z saneczek, saneczki ciągnął Laurie, w brązowej
wiatrówce. Jannie miała na głowie niebieską czapeczkę i czerwony szalik na szyi. Sally była
cała ubrana na zielono, a na głowie miała czapkę z dużym pomponem. Sfilmowałam nasz
dom i naszą stodołę, i nasze drzewa. W czasie długich zimowych wieczorów siadaliśmy w
zaciemnionej bawialni i mąż z Laurie'm puszczali na ścianę filmy, ukazujące Laurie'ego w
brązowej wiatrówce rzucającego kulką śnieżną w Sally ubraną na zielono oraz Jannie stojącą
ż dumną miną obok wielkiego bałwana i nagie gałęzie drzew trzepocące na wietrze, i jeszcze
raz stodołę, która wypadła krzywo, bo z powodu mrozu musiałam nałożyć rękawiczki i trudno
mi było utrzymać kamerę. Dzieci z radością patrzyły na filmy przedstawiające ich samych,
ale wierciły się z nudów, kiedy na ścianie ukazywały się zdjęcia domu i stodoły.
Od czasu do czasu przejeżdżaliśmy mimo naszego starego domu i stwierdzaliśmy z
pogardą, że pani Ferrier posadziła kilka marnych krzaczków pod werandą, żeby ją jakoś
zasłonić. Może na wiosnę zakwitną wspaniałymi kolorami, pomyślałam, ale mimo to nie
zazdrościłam pani Ferrier jej żółtego, pozbawionego kolumienek domu ani jej, na razie
przynajmniej, rachitycznych krzaczków. Cóż, nie miała nawet krzywego filara.
Gdzieś na początku lutego, kiedy wydaje się człowiekowi, że zima nigdy się nie
skończy i nie można sobie żadną miarą wyobrazić, że istnieje coś takiego jak lato, dostałam
szalonego kataru, takiego co to u moich dzieci trwa dwa dni, a u mnie cztery tygodnie. Byłam
u kresu wytrzymałości i czułam, że nie jestem w stanie spojrzeć na jeszcze jedną miseczkę z
kaszką, opróżnić jeszcze jedną popielniczkę, upiec jeszcze jeden kartofel, wypuścić jeszcze
raz psa na dwór czy podnieść z podłogi jeszcze jedną dziecinną kurtkę. Przy śniadaniu
warczałam na uśmiechnięte buzie moich dzieci i miałam przemożną ochotę kopnięcia nogi
krzesła, na którym, jak zwykle, kołysał się mój starszy syn. Zastanawiałam się nad tym, co
przyrządzić na kolację, ale wszystko, co przychodziło mi na myśl, było albo wstrętne, albo
nudne, albo pełne ości. W porannych gazetach nie było znowu żadnych nowin. Poczta nie
przyniosła nic ciekawego, składała się wyłącznie z listów zaczynających się od słów  W
przekonaniu, że Szan. Pp. jedynie przez nieuwagę nie uiścili dotychczas... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl