[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niając ją, gotowy znów się z nią kochać.
Odwróciła wzrok.
- Przez cały rok przed naszym ślubem nawet nie
przedstawiłeś mnie swojej rodzinie.
- Chciałem cię mieć tylko dla siebie.
- Skąd wiesz? - spytała drwiąco. - Przecież mnie
nie pamiętasz.
- Ale znam siebie i wiem, że działałbym właśnie
z takich pobudek.
- Sądziłam, że zachowywałeś się tak dlatego,
ponieważ nie byłam dla ciebie nikim ważnym.
- Fakt, że jesteś teraz moją żoną, dowodzi czegoś
przeciwnego.
Nie przypomniała mu, że poślubił ją wyłącznie
dla dobra dziecka. Sama chciaÅ‚aby o tym zapom­
nieć.
Mimo fizycznej reakcji na jego bliskość, czuła się
278 LUCY MONROE
w środku odrętwiała, jakby znikła ostatnia nadzieja
na odbudowanie ich małżeństwa.
Aristides znów zaczął ją pieścić, nie zważając na
jej smutek. Nie potrafiła ani nie chciała mu się
oprzeć. Kiedy się kochali, nie czuła przynajmniej
tego straszliwego chłodu promieniującego z jej serca.
ROZDZIAA DZIESITY
Kiedy następnego popołudnia Aristides wszedł do
wielkiego salonu, Eden siedziała tyłem do drzwi
i bawiła się z Theo. Swoje jedwabiste kasztanowe
włosy spięła w zwykły koński ogon, odsłaniając
smukłą szyję. Ubrana była w obcisłą bawełnianą
bluzkę i dżinsy, co przypomniało Aristidowi rozkosz,
jaką dało mu ubiegłej nocy jej cudowne ciało.
Na to wspomnienie przez jego własne przebiegi
prąd pożądania.
Ale, do diabła, ona miała rację - to było coś więcej
niż zaspokojenie żądzy. Nie kochali siÄ™ jak nieznajo­
mi. Dlaczego wiÄ™c odczuwaÅ‚ teraz wobec niej wiÄ™k­
szą obcość niż przed owym miłosnym aktem?
- Wróciłaś już z zakupów - stwierdził.
- Tak - rzuciła, nie odwracając się.
- Od dawna jesteÅ› w domu?
- Nie.
Od samego rana unikała Aristida i trzymała się od
niego na dystans bardziej niż po jego powrocie z No­
wego Jorku. Wyglądało, że całkowicie wobec niego
ochłodła, chociaż po ich miłosnej nocy oczekiwał
dzisiaj czegoś zgoła odmiennego.
280 LUCY MONROE
- ZarezerwowaÅ‚em na dziÅ› wieczór stolik w re­
stauracji - oznajmił, nie licząc jednak, że w swym
obecnym nastroju Eden siÄ™ z tego ucieszy.
Zerknęła na niego przez ramię i uśmiechnęła się
machinalnie, a potem znów odwróciła się do synka ze
znacznie cieplejszym uśmiechem i zaczęła łaskotać
go w brzuszek, przemawiajÄ…c do niego w niemow­
lęcej gwarze.
- Słyszałaś mnie?
ZesztywniaÅ‚a, lecz po chwili opanowaÅ‚a siÄ™ i od­
prężyła.
- Tak, ale to niepotrzebne. Jak powiedziałeś kilka
dni temu, nie łączą nas normalne stosunki, więc taka
randka byłaby nie na miejscu.
- Jestem innego zdania.
WzruszyÅ‚a ramionami, a Aristida ogarnęła wÅ›cie­
kÅ‚ość. Nikt nigdy nie potraktowaÅ‚ go tak lekcewa­
żąco.
Powściągnął jednak gniew.
- Uważam, że powinniśmy się lepiej poznać.
- Ja już cię znam.
- Więc ja muszę poznać ciebie - wycedził przez
zęby, a kiedy nie odpowiedziała, dodał: - Moja
pamięć może już nigdy nie powrócić. Wiem, że to cię
zaboli, ale musimy się z tym liczyć i odpowiednio do
tego postępować.
Eden w koÅ„cu odwróciÅ‚a siÄ™ do niego z nieprzenik­
nionym wyrazem twarzy.
- Zatem chcesz mnie poznać, aby zdecydować,
czy jestem godna być twoją małżonką?
WIGILIJNA NIESPODZIANKA 281
- Wcale tego nie powiedziałem.
- W takim razie po co?
- Czy tak trudno pojąć, że pragnę lepiej poznać
własną żonę?
- W tym celu nie musimy chodzić na randki.
Możesz równie dobrze poznawać mnie tutaj... kiedy
jesteś w domu - rzekła, a gdy żachnął się na to
przypomnienie jego czÄ™stych nieobecnoÅ›ci, dorzuci­
ła: - Nie musisz mnie na nowo uwodzić -jestem już
twoją żoną. Zresztą, cytując ciebie, obecnie randki
byłyby bezowocne.
- Nie zgadzam siÄ™ z tym. Czemu tak siÄ™ opierasz?
- Może ostatecznie postanowiłam zaakceptować
status quo naszego małżeństwa.
Z niejasnego powodu jej słowa przejęły go lękiem.
- Ale ja nie.
- Dlaczego nie?! - zawołała. W końcu krucha
powłoka jej opanowania pękła i Anstides ujrzał pod
niÄ… zranionÄ… kobietÄ™. - Masz w małżeÅ„stwie wszyst­
ko, czego chcesz. - Jej głos był zdławiony przez łzy,
ale nie pozwoliła, by się załamał. - Wracasz do domu
pózno, bardzo czÄ™sto wyjeżdżasz w podróże sÅ‚uż­
bowe, a po pracy spędzasz więcej czasu ze swoją
asystentką niż z żoną.
Z powodu amnezji nie potrafiÅ‚ odeprzeć jej zarzu­
tów, więc oznajmił jedyną rzecz, której był pewny:
- Od poniedziaÅ‚ku rano nie bÄ™dÄ™ już miaÅ‚ osobis­
tej asystentki.
- To znaczy, że Kassandra złożyła wymówienie?
- spytała z niedowierzaniem Eden.
282 LUCY MONROE
- Nie, zamierzam ją zwolnić.
- Przecież nie możesz tego zrobić... - rzekła
drżącym głosem.
- Zapewniam cię, że mogę.
- Ale dlaczego się na to zdecydowałeś?
- PowiedziaÅ‚a, że na wczorajszy wieczór zapla­
nowaliśmy zwykłą kolację na mieście i nie będziesz
miała nic przeciwko jej odwołaniu. Okłamała mnie,
a wówczas uÅ›wiadomiÅ‚em sobie, że musiaÅ‚a powie­
dzieć mi też wiele innych kłamstw na twój temat.
Eden zamrugaÅ‚a, żeby powstrzymać Å‚zy napÅ‚ywa­
jÄ…ce jej do oczu.
- Ona usiłowała zniszczyć nasze małżeństwo
- rzekła.
Aristides nie wątpił już teraz w jej słowa.
- Od jak dawna? - zapytał.
- Od samego poczÄ…tku.
- Dlaczego to robiła?
- Ponieważ chciała być na moim miejscu.
- Ale ja nie jestem niÄ… zainteresowany.
Eden nie wyglądała na przekonaną.
Aristides zdał sobie sprawę, że istotnie od czasu
wyjścia ze śpiączki stale brał stronę Kassandry. Jak
miał wytłumaczyć Eden, że czuł się zagubiony
w świecie, gdzie wszyscy wokół niego znali element
układanki, który dla niego pozostawał zagadką -jego
żonę? Dlatego polegał na jedynej kobiecie, której, jak
sądził, mógł ufać.
- Przepraszam, że pozwoliłem, aby wywierała na
mnie taki wpływ.
WIGILIJNA NIESPODZIANKA 283
- Wierzyłeś, że jest twoją przyjaciółką.
- Tylko że ona chciaÅ‚a czegoÅ› wiÄ™cej niż przyjaz­
ni - stwierdził.
- I według jej słów osiągnęła swój cel.
- Przed trzema laty mieliÅ›my bardzo krótki ro­
mans. Jestem pewien, że zerwałem z nią, zanim my
się poznaliśmy... albo tuż potem.
Eden skinęła głową, chociaż w jej szarych oczach
wciąż czaił się cień wątpliwości.
- Poproszę Rachel, żeby wzięła Theo na czas
naszej randki.
Aristida zalała ogromna fala ulgi.
- Podobno rzadko zostawiasz Theo - rzekÅ‚ z ap­
robującym uśmiechem. - Sebastian powiedział mi, że
podróż do Nowego Jorku była pierwszą, w której mi
towarzyszyłaś. Czy to była twoja decyzja, czy moja?
- Twoja.
Zacisnął szczęki. Tak przypuszczał, ale chciał się
upewnić.
- Rozumiem. A ty nie miałaś nic przeciwko temu?
Odwróciła głowę.
- Wolałabym nie odpowiadać na to pytanie.
- Dlaczego? - Psiakrew, pomyślał, znowu jakaś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl