[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Powinienem był dłużej się o ciebie starać. Powinienem był włożyć
więcej wysiłku w nasze małżeństwo.
Usiłowała zaprzeczyć jego słowom, ale nie pozwolił sobie
przerwać.
- Mogłem wykazać więcej zrozumienia i z pewnością mogłem
poruszyć temat zmiany pracy z większym taktem. Czułem się taki...
taki...
- Osaczony - dodała cichym szeptem.
Teraz, jak nigdy dotąd, dobrze rozumiała tego mężczyznę.
Seth westchnął i już nie mówiąc ani słowa, odwrócił się do niej
plecami i znowu zajął się odsłanianiem delikatnej elektronicznej
maszynerii.
- Czy działa? - zapytała po kilku minutach, nie mogąc doczekać
się od niego jakiejkolwiek informacji.
Seth przecząco pokręcił głową.
Przygryzła wargę. Była rozczarowana, bo naprawdę miała
nadzieję, że latarnia przez cały czas nadawała sygnały i pomoc była
już w drodze.
Nie mogła jednak załamywać się z tego powodu. Jeszcze nie
teraz. Musiała myśleć pozytywnie, ignorować zimno i rozczarowanie.
Trzymaj się. Trzymaj się jeszcze przez jakiś czas, powtarzała
sobie w myślach.
Przez następne kilka godzin tkwiła u boku Setna, podawała mu
narzędzia, biegała po różne rzeczy do samolotu, aż w końcu Seth
przykręcił jedną ze śrub i...
Zamrugało światło.
- Działa? - zapytała szeptem Liz.
Płomienny uśmiech Setha był najpiękniejszym widokiem tego
dnia.
- Działa.
- Ile czasu minie, zanim ktoś to zauważy?
- To się może stać w każdej chwili.
- A ile minie czasu, zanim pojawi się pomoc?
Na jego twarzy po raz drugi tego dnia pojawił się szczery
uśmiech.
- Jeśli ta pogoda się utrzyma, może zdołamy się stąd wydostać
przed zapadnięciem nocy.
Przed zapadnięciem nocy?
To zabrzmiało po prostu pięknie. Jak dom. Jak kąpiel w pianie.
Jak sen w wygodnym łóżku.
Seth obserwował grę emocji na twarzy Elizabeth. Była wyraznie
zmęczona, wstrząśnięta i głodna - i inna, zupełnie inna. Przez ten
krótki czas, kiedy byli małżeństwem, nie przypominał sobie, by
widział ją z potarganymi włosami, w pogniecionym ubraniu i z
paznokciami w nie najlepszym stanie. A jednocześnie myślał, że
nigdy dotąd nie wyglądała tak dobrze, tak atrakcyjnie. Nareszcie była
przystępna. Miękka. Prawdziwa.
Po zjedzeniu skromnego posiłku - paczki orzeszków i kawałka
czekolady na osobę - pasażerowie zebrali się wokół niewielkiego
ognia rozpalonego przez Galleghera i Ricky'ego, kilka metrów od
samolotu.
- Co dalej, Seth? - spytał Walsh.
Z każdą godziną stan Walsha powinien się poprawiać. Niestety,
mężczyzna nadal był blady, oddychał z trudem i kaszlał, co
powodowało, że rzadko się odzywał, a jeśli już, to wypowiadał tylko
kilka słów.
Seth spojrzał na zachodzące słońce i zmrużył oczy. Dzień kończył
się bardzo szybko, a oni wciąż mieli mnóstwo pracy przed sobą.
Pasażerowie wpatrywali się w niego pytająco, czekając na
polecenia, więc powiedział:
- Nie mamy czasu, żeby zebrać wystarczającą ilość paliwa na
porządne ognisko, ale musimy przynieść jeszcze trochę drewna, żeby
podtrzymać ogień. Potrzebne nam gałęzie, kłody, wszystko, co dacie
radę znalezć. Zbierajcie suche rośliny. Najlepsze jest suche drewno,
gdyż zielone gałęzie słabo się palą i bardzo dymią. Mamy jeszcze
dwie godziny do zapadnięcia ciemności, więc musicie się szybko
ruszać. Chcę, żebyście pracowali w zespole. Nikt nie idzie samotnie i
wszyscy obserwują pozostałych, zrozumiano? Webb nie ma już broni,
co nie oznacza, że nie jest niebezpieczny.
- Jaki ma sens marnowanie energii na zbieranie drewna, skoro
działa latarnia kierunkowa i ratunek może się pojawić w każdej
chwili? - warknął Gallegher.
Seth zaczynał mieć dosyć ciągłych sprzeciwów tego człowieka,
ale nie chciał go otwarcie krytykować.
- Inaczej zamarzniemy na śmierć, Gallegher - odpowiedział
spokojnie.
Przez ponad godzinę chodzili od samolotu do kęp sosen
otaczających polanę, zbierali gałęzie, po czym zrzucali je na ziemię i
ruszali po następny ładunek. Praca była wyczerpująca, męcząca i
monotonna. Większość drzew była stara i zniszczona, więc Elizabeth,
Seth i Ricky musieli brnąć przez wysokie zaspy i wybierać młodsze i
mniej schorowane drzewa, a także te, których gałęzie odpadły pod
ciężarem śniegu. Zanosili swoje znaleziska na główną ścieżkę, a
Willa, Walsh, Nealy i Gallegher zaciągali je w pobliże samolotu.
Elizabeth westchnęła i wyprostowała plecy. Ręce i ramiona bolały
ją od sięgania ponad głowę i wieszania się na gałęziach.
W pewnym momencie Seth dał znak, żeby kończyć.
- Robi się zimno i ciemno - powiedział. - Wracajmy do naszego
schronienia.
Willa, Walsh i Gallegher złapali koc pełen gałęzi i zaciągnęli go
do samolotu. Kilka wyschniętych gałęzi spadło i stoczyło się po
łagodnym wzgórzu.
- Pozbieram je - powiedział Nealy. - A wy już idzcie do
samolotu.
Seth postanowił zaczekać na niego. Kiedy jednak Nealy zniknął
mu z pola widzenia, nie poszedł za nim. Wziął Elizabeth za rękę i
poprosił, żeby przez chwilę postała z nim w milczeniu.
- Wyglądasz na zmęczoną - powiedział, zdejmując rękawice i
głaszcząc ją po policzku.
- Jestem wykończona.
- Może dzisiaj zdołasz szybko zasnąć.
- Może - powtórzyła z powątpiewaniem w głosie.
Seth powoli ruszył przez las, trzymając ją za rękę, i jak zawsze,
uważnie przyglądając się cieniom wokół siebie.
- Możemy spać na zmianę - zaproponował.
- To pewnie jedyny sposób, żebym mogła się zdrzemnąć -
westchnęła.
Przedzierali się właśnie przez jakieś niskie krzaki, kiedy nagle
kobiecy krzyk zakłócił panującą wokół ciszę.
Ponieważ wszyscy pasażerowie zebrali się już obok części
ogonowej, Seth i Elizabeth pobiegli w tamtym kierunku. Nie zdążyli
jeszcze do nich dotrzeć, kiedy Willa Hawkes oderwała się od reszty i
biegła do nich, krzycząc:
- Ktoś rozbił latarnię!
Elizabeth poczuła, jak Seth sztywnieje.
- Co?! Kto?! - krzyknął.
Pasażerowie rozstąpili się, odsłaniając kompletnie zniszczoną
latarnię. Elektroniczne części zaśmiecały ziemię dookoła ogona, a
olbrzymi kamień leżał zaledwie kilka centymetrów dalej.
- Jak to się stało? - spytał Seth pełnym napięcia głosem,
omiatając wzrokiem zebranych.
Gallegher dumnie uniósł brodę, jak gdyby Seth osobiście go
obraził.
- %7ładne z nas nie ma z tym nic wspólnego. Wszyscy zbieraliśmy
gałęzie, jak pan kazał.
- To musiał być Frankie - powiedziała Elizabeth, ściskając rękę
Setha. - Pewnie wrócił tu po śladach i zniszczył latarnię, kiedy nikt nie
patrzył.
Seth zaklął i odszedł kilka metrów dalej, ponuro przyglądając się
kawałkom rozbitej latarni leżącym w śniegu.
- Powinienem był postawić tu straż. Ktoś powinien był pilnować
latarni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl