[ Pobierz całość w formacie PDF ]
godziny. Już od dłuższego czasu z sypialni Jewel nie dochodził żaden
odgłos. Sięgnął po dżinsy, zapiął guziki i ruszył korytarzem.
Ostrożnie uchylił drzwi, żeby nie obudzić małej. Po chwili
zauważył, że łóżko jest puste. Szybko obrzucił wzrokiem pokój.
Rebecca siedziała w fotelu na biegunach w kącie pokoju, a
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
dziewczynka wtuliła się w jej ramiona. Obydwie mocno spały.
Zach podszedł na palcach do fotela i przez chwilę stał bez ruchu,
patrząc na nie. Lampa oświetlała gładką skórę Rebeki i lekkie blizny na
twarzy Jewel. Włosy dziewczynki opadły na twarz masą splątanych
kosmyków. Zach zdziwił się, że zwykły brąz może być taki ładny.
Gładkie, czarne włosy Rebeki przyciągnęły jego dłoń, ale obawiał się
ich dotknąć, by jej nie obudzić.
Poczuł ostry ucisk w piersi i pieczenie oczu. Nie pamiętał już,
kiedy ostatni raz płakał, ale teraz czuł łzy napływające do oczu.
Wiedział, że nigdy nie dostanie tego, czego najbardziej pragnął.
Rebecca nie zajdzie w ciążę. Takie szczęście im się nie przydarzy.
Będzie musiał wybierać między nią a chęcią posiadania własnego
dziecka. Był pewien, że tak się właśnie stanie. Od lat wyobrażał sobie,
jak jego dzieci dorastają na Sokolim Wzgórzu, i teraz nie potrafił
wyrzec się tej wizji. Zbyt mocno wrosła ona w jego duszę.
Ale co będzie, jeśli ceną za krew z jego krwi i kość z kości okaże
się Rebecca? Czy będzie potrafił wrócić do pustego życia, jakie wiódł,
zanim ona je wypełniła?
Cicho wyszedł z pokoju.
Wrócił do sypialni i otworzył drzwi do ogrodu. Słyszał dzwięki
nocy i czuł lekki wietrzyk. Liście wielkiego dębu szeleściły, ale poza
tym wszędzie panował spokój.
Wyszedł na zewnątrz i pomiędzy powyginanymi konarami dębu
ujrzał niebo pełne gwiazd. Wiele pokoleń Whitelawów patrzyło w te
same gwiazdy. Może któryś z nich stał nawet pod tym samym
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
drzewem. Zach pragnął pozostawić coś po sobie, gdy odejdzie z tego
świata. Chciał mieć pewność, że jakaś cząstka jego samego przeżyje,
gdy śmiertelne szczątki Zacha Baylora Whitelawa zostaną
unicestwione. Co w tym było takiego strasznego? Czy to był egoizm?
Może nie. A jednocześnie nie ma to żadnego sensu, jeśli ma oznaczać
wyrzeczenie się Rebeki.
Westchnął głęboko. Nie należało przedwcześnie stwarzać
problemów. Nie musiał jeszcze podejmować żadnej decyzji. Miał przed
sobą jeszcze pięć miesięcy. Może sytuacja sama się rozwiąże. Mógł
tylko czekać.
I modlić się.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
ROZDZIAA DZIEWITY
- Znalezliśmy rodzinę, która chce zaadoptować Jewel - oznajmiła
przez telefon kobieta z ośrodka adopcyjnego.
- Rozumiem - powiedziała Rebecca. - Kiedy chcą się z nią
spotkać?
- Dziś po południu, jeśli to możliwe. Czy odpowiada pani ten
termin?
- Oczywiście.
- Powiem państwu Proffitom, że będzie pani na nich czekać.
Rebecca odłożyła słuchawkę i spojrzała na Zacha, który siedział
przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Jewel jeszcze spała.
- Znalezli kogoś, kto chce zaadoptować Jewel. Państwo
Proffitowie... Mają tu przyjechać dziś po południu. - Opadła na stołek i
ukryła twarz w dłoniach. - Och, Zach, mieliśmy ją tylko przez trzy
tygodnie!
- Mała, tak jest lepiej dla dziecka. Jewel potrzebuje ojca i matki.
Rebecca gwałtownie podniosła głowę.
- Dlaczego my nie mielibyśmy nimi zostać? Ona nas kocha,
Zach. Nie będzie chciała stąd wyjeżdżać.
- To tylko dziecko. Zrobi, co jej się każe.
- Będzie załamana. Zacznie płakać.
- Przejdzie jej.
- Jak możesz być tak pozbawiony serca?!
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
- Ja tylko myślę realnie - odrzekł Zach z żelaznym
opanowaniem. - Od początku było wiadomo, że to tymczasowa
sytuacja.
- Nie sądziłam, że znajdą kogoś tak szybko. - Rebecca zacisnęła
dłonie w pięści, aż kostki palców zbielały. - Ani też, że tak bardzo ją
pokocham. - Zwróciła na Zacha błagalne spojrzenie. - Czy nie
moglibyśmy jej zatrzymać? Tak cię proszę!
- To nie jest samotna staruszka ani kowboj-pechowiec. To
dziecko, które rośnie i rozwija się. Potrzebuje rodziców, którzy będą ją
kochać i zapewnią jej normalny dom.
- Ja ją kocham. A gdybyś pozbył się tej głupiej dumy, to
musiałbyś przyznać, że też ją kochasz - upierała się Rebecca. - Nie
musimy pozwalać, żeby państwo Proffitpwie ją zabrali. Możemy
stworzyć jej dom, Zach.
- Ja jej nie chcę! - Zach podniósł się tak gwałtownie, że stołek,
na którym siedział, upadł z głośnym hukiem na podłogę. - Chcę mieć
własną córeczkę. Ja...
Przerwał mu szloch dochodzący z progu kuchni. Spojrzał w tamtą
stronę i ze ściśniętym sercem zobaczył, że w progu stoi Jewel. Ubrana
była w koszulę nocną, a jej różową twarzyczkę otaczały potargane
włosy. Drobne dłonie miała zaciśnięte w piąstki. Cała drżała. Boże, cóż
to dziecko zdążyło usłyszeć? Na pewno za dużo. A jednocześnie za
mało. Skąd Jewel miała wiedzieć, że chęć posiadania własnego dziecka
nie miała nic wspólnego z jej kalectwem? To była wina Zacha, głęboko
zakorzeniona duma rodzinna, której nie potrafił się pozbyć.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
Zach bezradnie spojrzał na Rebeccę. Jej twarz była niemal tak
blada jak twarz dziecka.
Podszedł do Jewel i przyklęknął przed nią na jedno kolano.
Dziecko zrobiło ruch, jakby chciało obrócić się na pięcie i uciec, ale
przytrzymał ją za ramiona.
- Posłuchaj mnie, Jewel...
- Nie! Nie lubisz mnie! Nie chcesz, żebym tutaj była!
Zach poczuł rozpacz.
- Jewel, kochanie, ogromnie cię lubię. Tylko że... pewni mili
państwo chcą cię zaadoptować. Pragną, żebyś już na zawsze była ich
córeczką. Rebecca i ja...
- Nie chcecie mnie! - Dziewczynka skłoniła głowę na pierś i
opuściła ramiona. Po pokrytym bliznami policzku spłynęła pierwsza
łza.
- Och, kochanie... - Zach czuł się wewnętrznie rozdarty. Nie
mógł powiedzieć, że chce zatrzymać Jewel, nie wzbudzając w niej
jednocześnie nadziei, że będzie tu mogła pozostać na zawsze! Ale nie
chciał jej adoptować. Nie była to wina Jewel; była wspaniałym
dzieckiem. Ale nie była jego córką.
Chwycił ją w ramiona i mocno przytulił. Gdy spojrzał na
Rebeccę, ta zauważyła w jego oczach łzy. Zach nie miał pojęcia,
jakiego argumentu użyć, by zmniejszyć bolesne rozczarowanie
pięciolatki.
Rebecca podeszła do nich. Zach drugim ramieniem przyciągnął ją
do siebie.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]