[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dzisiaj, mimo że ze zmordowania i tych wszystkich myśli, jakich jeszcze nigdy nie
miałem, zwalało mnie wprost z nóg, nawet na mgnienie oka nie usiadłem sobie nigdzie, tylko
prosto ze stajni do domu, zwłaszcza że i głodny byłem jak bezpański pies. Po paru jednak
krokach przystanąłem raptownie: nie świeciło się ani u Niemców, ani w kuchni, bo okna od
izby wychodziły na drogę., I cichość biła jakaś niedobra, zatrważająca od całego domu, jakby
albo spali już wszyscy, albo wynieśli się gdzieś na wieś, albo... Bo jak zobaczyli u niej te
piersi...
Ale co powinienem teraz zrobić bądz tu mądry!. Zawrócić do stajni i przespać w niej
do rana czy iść? No, zawrócić czy iść? Na wyrku niewygody i twardo, jakbym na kamieniach
leżał, ale miałbym przynajmniej spokój...
Spokój? omal nie wykrzyknąłem, tak mnie nagle poderwało, bo jaki by tam mnie czekał
spokój? Lecz czy nie gorsze rzeczy mogły mnie czekać w domu? Bo jeżeli oni dobierają się
już do Hanusi, albo jeżeli się zaraz zaczną dobierać, a ja wtedy... No, co ja wtedy? Miałbym
usiąść sobie cicho i patrzeć, tylko patrzeć, albo zobaczyć co i jak i ostrożnie, na palcach w
tył zwrot i z powrotem
do stajni? A jakby mnie wzięła nerwa i podniósłbym krzyk, i narobił piekła i brewerii? A oni
na to... Wiadomo, co by oni na to: do rewolwerów i albo mnie na miejscu trupem, albo
hende hoch" i do obozul
Dlatego, dlatego... Nie, naprawdę nie wiedziałem, co robić, i znów wzięła mnie
bezradność i tak się teraz czułem, jakbym stal na krze lodu, a pode mną kłębiąca się przepaść,
bezdnia wody.
A potem, po długiej, długiej chwili wyszeptałem do siebie:
Po co, dlaczego nadało ich do mojego domu na kwaterę? %7łeby Hanusi i mnie
przynieść w końcu śmierć?
Obejrzałem się do tyłu w stronę stajni, jakbym mimo wszystko chciał do niej zawrócić,
lecz jak pchnięty przez niewidzialną siłę, ruszyłem w przeciwnym kierunku ku domowi, a
po chwili naciskałem już klamkę, tak wolno jednak i tak po cichutku, jakbym wchodził nie
do swojego domu, gdzie nie tylko nikt na mnie nie czekał, ale zaraz od progu i kijem jeszcze
mogłem być przepędzony.
I oblała mnie niby słoneczna jasność, tak było widno w kuchni, bo na kapie nad piecem
zamiast małego światełka, używanego zazwyczaj, paliła się duża lampa, którą świeciliśmy
aby przy wielkich świętach lub mając rzadkiego, a specjalnie ważnego gościa.
Może ze dwie, trzy zdrowaśki rozglądałem się dookół, oślepiony trochę tą jaskrawością,
ale Hanusię tom z miejsca zobaczył, ledwom zawarł za sobą drzwi, tę jej żywość, z jaką
uwijała się koło stołu, zaścielając go czystym, białym obrusem, co go przywiozła z handlu,
też zobaczyłem, a dopiero potem resztę, te wszystkie inne rzeczy u niej, i nagle osłupiałem,
bo patrzcie wy, patrzcie I I rękawy miała zakasane aż po łokcie, i fartuch na sobie, który
rzadko kiedy zakładała, i pod blachami paliło się, a tak ostro, że aż huczało i buszowało
płomieniem, obok na przypiecku patelnia pełna jajecznicy na kiełbasie, zaś na szafce
co za dziw! bochen młyńskiego, pszennego chleba!
Dla mnie była ta jajecznica i ten chleb? Gdzie tam dla mnie! Dla Niemców, dla tych
moich kwaterantów, a dla mnie razowy chleb z mlekiem jak każdego dnia. I to jeszcze
sam będę sobie mu-, siał nalewać z garnka to mleko, sam i chleb krajać.
Ale nic dziwnego, bo co ja, to nie goście! Tylko ciekawe przyszło mi niespodziewanie
do głowy kto się i o ten chleb postarał, i o tyle jaj, a nawet o kiełbasę? Niemcy? To może i
pod blachami pomogli jej rozpalić? Albo i sami rozpalili, żeby się Hanusia nie smotruchała? I
po wodę do studni chodzili? A jeżeli nie oni, lecz ona sama to wszystko? mówię sobie
dalej. Czy to możebne jednak przy jej dolegliwościach? Chociaż zawahałem się kto
wie? Bo ten koc, co okno nim zakryte dlatego cały
dom wydal mi się jak uśpiony to już ną pewno sama zawiesiła, żeby nie było nic widać
przez szyby, a Niemcy musieli jej to kazać, bo czy nie mógłby kto, jaki partyzant-komunista,
trachnąć do nich z rewolweru?
I Ale że Hanusia, że moja Hanusia będzie ich tak honorować, nie spodziewałem się tego!
Bo żeby aż tak? I takie żarcie smakowite, i ten obrus nawet, a ta wielka lampa to też może
nie? Czyżby, lu licha jednego, tylko przez te interesy, jej handle?
Więc znów spoglądam na nią spod oka, a uważnie, badawczo, jakbym z jej twarzy miał
wyczytać, dlaczego to wszystko robi, a to moje niedobre zdziwienie wciąż i wciąż większe i
większe, potem postępuję kilka kroków do ławki, siadam na niej z głośnym westchnieniem,
żem niby taki okropnie zmordowany, i papierosa sobie zapalam, a właściwie to okurek jego
przez ściskliwość grosza, wreszcie odzywam się:
Jak widzę, niezgorszą kolację narządziłaś dla panów kwate- rantów, ale to i
lepiej, Hanuś, żeby sobie nie pomyśleli zle o nas. Może ich już zawołać, co?
Sama to zrobię, jak przyjdzie czas rzuciła mi w pośpiechu, bo od stołu już
biegła do pieca. A ty wciąż nie patrząc na mnie poładowałeś już krowom, świniom,
koniom? I sieczki na noc.i na rano narżnąłeś? Co tam mruczysz pod nosem? %7łe jeszcze
będziesz musiał zajrzeć do nich potem? Ale teraz masz trochę wolnego czasu, to może byś...
i obróciła się do mnie, popatrzyła mi w twarz rozkazująco. Zajmij się talerzami Co
robisz głupią minę, jakbyś nie wiedział, jakimi talerzami. Tymi, co w szafce. Tylko każdy
żebyś obtarł dokładnie szmatką, bo na pewno zakurzone, a może i brudne. No, migiem, coś
się tak na mnie zapatrzył jak ciele na malowane wrota? A papierosa nie miałeś kiedy zapalić,
tylko akurat teraz? Do tego w kuchni? A czy ci już nie mówiłam, żebyś mi tu nie
zaśmierdzał powietrza?
Zapomniałem, Hanuś bąknąłem przepraszająco, frygając jednocześnie na ziemię
dymiący niedopałek i rozdeptując go obcasem buta. Nie gniewaj się.
No! mruknęła niby udobruchana i znów pochyliła się nad kuchnią, zalewa
wrzątkiem herbatę, potem skok do drzwi i wybiega na podwórze, a ja, jak się rozsiadłem
na tej ławoe, tak się z niej nie podnoszę, bo co mi Hanusia kazała? Talerze z szafki
wyjmować? Talerze, które mieliśmy tylko jako ozdobę i jeszcze nikt na nich nie jadł?
Malowane w różne kwiatki, a po brzegach obwiedzione czerwonymi paskami, jak się je za
moich ojców jeszcze postawiło w szafoe na najwyższej półeczce za oszklonymi drzwiczkami,
tak sobie całymi latami stały i stały, ciesząc oczy i świadcząc, że u nas nie jak u dziadów,
których nie stać na takie zbytki, bo
i po prawdzie tanie to one nie byty. Podobno dała matka aa nie wędrownemu handlarzowi
trzy kwarty masła i cały serek, słowem: majątek!
I teraz masz ci los! Hanusia chce na nich podać jajecznicę Niemcom. Czy to nie
wstyd? Bo, chociaż kosztowały aż tyle, ale to ozdoba, bawitko, cacko! I do jedzenia je brać?
A Niemcy, jak je zobaczą, czy nie będą się znów śmiać jak z tej miski, com im ją dawał jako
miednicę? Ale podawać im jeść na misce? A niechże Bóg najświętszy broni, bo obaj z jednej
miski? To o drugie łóżko specjalnie się upominali, choć to i kamraci, i jeden ich los czeka, a
może i śmierć jedna, i z jednej ręki, a z jednej miski by...? A talerze, jakie są, to są, ale dwa.
Zresztą nad czym ja tak deliberuję i zastanawiam się? Nad poleceniem Hanusi?
powiadam sobie w pewnej chwili. Bo mi kłopota nowe pachną? Albo po gębie chcę od
niej oberwać?
I już się podrygam z ławki, już stoję przed szafką, wyjmują z niej talerze i proszę:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]